poniedziałek, 21 grudnia 2015

Czas i miejsce : Piątek, Katowice, godz 22.00 ( tak plus minus) , balkon. WIGILIA Firmowa.
Czyli dobry a nawet idealny czas i miejsce na lekkie poirytowanie.
Wszyscy wiedzą, że w jakiś tam sposób jestem trochę inna. Że przede wszystkim nie cierpię słowa tradycja. I też do przestrzegania jej bardzo mi daleko. Dawno temu, chyba jeszcze zanim poznałam mojego K. postanowiłam za wszelką cenę uciekać od niej ( tradycji rzecz jasna ) przy organizacji ślubu i wesela.. Tak, to trochę śmieszne ale my "dziewczynki" tak mamy! :)
Jak się okazuje spotyka się to z coraz większym oburzeniem ze strony ludzi z mojego otoczenia.
Tematem numer jeden balkonowego posiedzenia ( w temperaturze około -5 stopni ) był mój plan na typowo "amerykańskie zapożyczenie" a mianowicie chodzi o spotkanie się dopiero z panem młodym w kościele przy ołtarzu . Co za tym idzie - brak błogosławieństwa rodziców w domu.

-"No bo jak to tak, przecież tak nie można , przecież to tradycja, przecież ksiądz na to nie pozwoli, przecież rodzicom będzie przykro".. haaaaaaallllllooooo przecież ja tu jestem, nigdzie nie wyszłam!...A kto bierze ślub? Ja i K. czy moi rodzice?

Przez kilkanaście minut, dopóki nie poczułam. że moje usta robią się fioletowe z zimna i pora wracać do środka trochę się nasłuchałam. W zasadzie nie wywarło to na mnie większego wpływu - ale wysłuchać wypadało.
To nie tak, że chcę zrobić coś na siłę, komuś na złość. Chcę żeby ten dzień był moj, a w zasadzie to nasz - od początku do końca. Chcę, żebyśmy mieli pełen wpływ na to co się dzieje, żeby nic nie było wbrew naszej woli. Żebyśmy do niczego nie byli przymuszani - żebyśmy czuli się najbardziej komfortowo i szczęśliwie jak tylko się da w tym NASZYM DNIU.
 I mimo wszystko nie potrafię zrozumieć takiego oburzenia w tej sprawie.

Nie wiem czy jest coś złego w takich odstępstwach od "tradycji" , według mnie nie.
Marzenia są po to, żeby je spełniać.



wtorek, 15 grudnia 2015


Pogoda iście zimowa natchnęła mnie na tego posta ( to nic, że piszę go w środku dnia PRACY odkładając na bok swoje obowiązki ) !
Mimo, że nie cierpię marznąć to kocham zimowe plenery. To jak wygląda przyroda dookoła..  I gdyby nie moje uwielbienie do jesieni i października, to z pewnością brałabym ślub właśnie o tej porze roku. I nie przeszkadzałyby mi grube rajstopy, futerko i zaczerwienione od zimna policzki.


Dodatkowo jestem fanką ( i to nie żart bo to podchodzi wręcz pod fanatyzm ) sukni z długim rękawem i tak jak w połowie sierpnia w totalnym upale pewnie wszyscy patrzyliby na mnie ze zdumieniem , że przykryłam się po samą szyję tak zimą nikogo by to nie dziwiło. 

Sesje w górach, ze śniegiem po kolanach mogę oglądać godzinami. I zastanawiam się, czy sama ze swoją nie poczekam na pierwsze śniegi. 

I tak jak czytałam o wielu minusach ślubu i wesela zimą tak ja żadnych minusów nie widzę. Wszystko przy odrobinie pomysłu można obejść.  

Moje ulubione zdjęcia z plenerów zimowych ! :




czwartek, 10 grudnia 2015

667/ ' Powiedziała "tak" ! '

Wiem, mówiłam kiedyś, że zaręczyny to według mnie zbędna rzecz, że jest mi niepotrzebna, że bez sensu i takie tam. Że ważniejsze uczucia. Ale wczoraj.. wczoraj coś we mnie pękło.

Przemka, bo o nim mowa znam już jakieś 20 lat. Chodziliśmy razem do szkoły. Kilka lat temu zamurowało mnie i to dosłownie kiedy dowiedziałam się, że choruje na stwardnienie rozsiane.. Jak to? Przecież ma dopiero dwadzieścia parę lat...
SM to choroba nieuleczalna. Za pomocą rehabilitacji i odpowiednich leków można jedynie powstrzymać jej rozwój.. i to szczerze mówiąc "o tyle o ile". Ale Przemo się nie poddaje! Od kilku lat dzielnie walczy, dodatkowo angażuje się w wiele akcji charytatywnych. Ostatnio razem z małą Natalką wziął też udział w sesji do kalendarza, z którego dochód będzie przeznaczony na protezy rączek dla dziewczynki.
I to za sprawą tego chłopaka ( a w sumie już dorosłego faceta bo ma 26 lat! ) ja "twarda" dziewczyna" ślimtałam wczoraj wieczorem przed swoim laptopem. I naciskałam replay, replay i replay!
I tak.. zaręczyny są ważne. Wiem, że dla Przemka musiało być to trudne ale kciuk a nawet dwa w górę!

A oto powód mojego wzruszenia :

Powiedziała "tak" !


Panowie, dbajcie o swoje kobiety, bo nic nie jest na zawsze wszystko jest na dziś!


wtorek, 8 grudnia 2015

669/Dwoje nie do pary?



Tekst ślubny/nieślubny. O związkach i relacjach niezbyt łatwych, w sumie to takich, o których się mówi „nie mają prawa bytu”.Bo i mój do takich należy.

Poznaliśmy się w niezbyt sprzyjających okolicznościach, porze roku, miejscu itp. Ogólnie wszystko na nie. Nawet typ faceta- kompletnie nie mój. Moje serce było wtedy w kawałkach a jego poczucie humoru potrafiło je idealnie posklejać. Więc pomyślałam „co Ci szkodzi”. I zaszkodziło, bardzo szybko. I znów pomyślałam, ale tym razem „kompletna pomyłka”. No więc zaczęliśmy od początku : od przyjaźni ( damsko –męskiej…tak nie istnieje, teraz to wiem- bo przecież za niecałe dwa lata bierzemy ślub!). Nie traktowałam tego absolutnie jako ścieżki do związku, no bo przecież „dwa razy się do tej samej rzeki nie wchodzi”. Świetnie nam się rozmawiało, idealnie spędzało ze sobą czas. Godziny leciały nieubłaganie, mimo że tak bardzo się od siebie różniliśmy i wspólnych tematów wydawałoby  się nie mieliśmy zbyt wiele. A jednak. 

Jako „przyjaciele” nauczyliśmy się kłócić i godzić. Nauczyliśmy się znosić swoje humory. Rozmawiać i milczeć- wspólnie. Miesiącami odpychaliśmy od siebie myśli o czymś więcej niż tylko przyjaźń, aż pękło. Buch buch , bam bam! Nie nagle, bo była to decyzja obojga. pierwsza w życiu wspólna i przemyślana.
Do dzisiaj widzę te kolosalne różnice między nami. Od ulubionej muzyki po ulubioną potrawę. Jesteśmy jak biały i czarny, jak pieprz i sól, jaka woda i ogień- a jednak razem. 

Podpisuję się pod tym, że przeciwieństwa się przyciągają ale dodam- z niesamowitym trudem. Trzeba dużo nad sobą pracować , żeby się udało. Żeby ciągle się udawało. Każdego dnia druga osoba będzie nas zaskakiwała, tylko my musimy potrafić akceptować te „niespodziewajki”.

wtorek, 1 grudnia 2015

Ostatni weekend spędziliśmy razem z K. uprawiając aktywne lenistwo i obżarstwo w naszym "miejscu na ziemi" .. gdzie zresztą za 676 dni będziemy świętować swój dzień ( kurcze, a miało być tak nieweselnie ).
Jedni mówią, że to nasza obsesja, że czemu ciągle tam.. a my czujemy się tam jak w domu. Po prostu.
Pierwszy raz razem w Beskidy pojechaliśmy prawie dwa lata temu. Ot taka ucieczka od rzeczywistości. Od tamtego czasu jest to nasza 'prawie' co miesięczna tradycja. I niby razem, niby nie robimy nic szczególnego ale wierzcie mi czy nie.. odpoczywamy.
Tylko tam pozwalam sobie na mega tortillę, po której czuję jak pękam i wino. Tylko tam budzę się sama od siebie o 7 rano w niedzielę, a nie tak jak w domu śpię do południa. Tylko tam nie przeszkadza mi mróz i śnieg, kiedy ja tak strasznie nie cierpię zimy. Tylko tam czuję się tak spokojna.
I chyba nikogo już nie dziwi nasz wybór co do miejsca ślubu i wesela.

Powiem szczerze mówiąc, że nie ma nic gorszego od powrotu do szarej rzeczywistości po takim oderwaniu na moment.. ale warto.
Plusem wszystkiego jest to, że żeby wyjechać odpocząć jedziemy dokładnie 1,5 h. Niewiele. Półtorej godziny zajmuje nam przeniesienie się do świata, gdzie wszystko co nas trapi przestaje mieć na moment znaczenie. Gdzie nie spoglądamy co chwilę na telefon, gdzie internet jest czymś czego mogłoby wcale nie być.
Gdzie w tej codziennej gonitwie na chwilę zatrzymujemy się i przypominamy sobie jak ważne jest to, żeby cieszyć się sobą.
Nie chciało mi się wracać do domu, do pracy, nawet do pisania tego bloga.


Dbajmy o swoje związki, o relacje, zadbajmy o to żeby czasem w tym natłoku spraw i obowiązków przypomnieć sobie kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Bo "nic nie jest na zawsze, wszystko jest na dziś". Pielęgnujmy uczucia... może takim małym wypadem, może spacerem, może pyszną kolacją niespodzianką albo spacerem.. ale usiądźmy czasem i bądźmy ze sobą tak PO PROSTU. :)


ps.Kocham te momenty, kiedy mam ochotę krzyczeć chwilo trwaj!



 
 zdj. prywatne 




I KLIK na relaks. Taki mój chwilowy, replay setny raz.


niedziela, 22 listopada 2015

685/ wpadka!



Po pierwsze żadnych basenów.. mimo, że umiem pływać. :D
Po drugie.. żadnych zmęczonych świadków. Po trzecie zresztą też :D
Po czwarte.. lepiej zapomnieć o jakichkolwiek namiotach, podpieranych czymś co może służyć za rurę dla niespełnionych 'poldensowiczek'.. :D
Po piąte.. żadnych skocznych pierwszych tańców!
Po szóste i po siódme.. pasek do spodni. Obowiązkowo!
Po ósme.. chyba jednak piętrowy tort to nie najlepszy pomysł.
Po dziewiąte.. żadnych skłóconych fotografów/kamerzystów - a już na pewno ruskich.
Po dziesiąte.. ogarnięty organista!


Dobrej nocy/ Miłego poniedziałku!




sobota, 21 listopada 2015

685/ Żona prawie idealna? cz. 1



Żona ze mnie idealna chyba nie będzie. Bo i dziewczyna ani narzeczona nie jest. Ale może na ‘prawie’ się załapię. Dzisiaj skupię się na moich wadach.
Kiedy na rozmowach kwalifikacyjnych proszę o podanie „obiektywnie 5 swoich wad” i widzę przerażenie w oczach od razu sobie myślę „ciekawe co Ty byś mądralo powiedziała” po czym zaraz pojawia się kolejna myśl „chwal te dni kiedy siedzisz po tej stronie stołu”.
Z racji, że strachu nie lubię zawsze zmniejszam ilość słabych stron do 3 … i ku mojemu zdziwieniu wcale to jakoś nie pomaga.
Dziś skupię się na moich wadach w związku. Nie zakładam z góry liczby ( po co sztywne ramy) … ile znajdę tyle wymienię .. oby tylko nie okazało się, że w środku nocy będę musiała edytować posta bo przypomniały mi się inne, i inne..
Po pierwsze: Fanka romantyzmu na ekranie.
(I tutaj pojawia się szeroki uśmiech ) bolączka K. , taka ogromna! On – fan fantasy i thrillerów oddał serce swe niepoprawnej filmowo (i nie tylko) romantyczce.
Jeśli miałabym do wyboru pójście do kina na „Listy do M. 2” i nową część „Gwiezdnych wojen” (nawet nie wiem jak ona się tam dokładnie zwie) zgadnijcie co bym wybrała?
Na horrorach zamykam oczy, na westernach usypiam, na sience- fiction („zając w switrze”/ „pająk ćwiczy”) bawię się w rolę komentatora – podobno bardzo wkurzającego.
Jednym słowem – nie możemy razem zasiadać do wieczornego seansu przed tv. Do kina też ciężko nam się wybrać, ewentualnie na jedną godzinę ale dwa osobne filmy w osobnych salach. 



Po drugie: Antyfanka chłopków biegających za piłką po murawie.
Piłka nożna- po horrorach i pomidorach trzecia rzecz na mojej liście „Nie zatęsknię jak zniknie”. Ile razy tłumaczono mi co to spalony, ile zawodników w drużynie, co robi prawy skrzydłowy? Nie macie pojęcia..
Już słyszałam takie teorie, że ja słucham owszem ale potem następuje celowe wyparcie, żeby znów komuś szargać nerwy podczas kolejnego meczu. A gdzież tam!
Czyli.. mój K. nie zasiądzie ze mną przed tv, nie będziemy sobie sączyli piwka i kruszyli chipsami po kanapie podczas meczu.. NIGDY.
Ewentualnie mogę przygotować przekąski i uciec z domu na jakieś półtorej godziny. I to też się chwali. 



Po trzecie: Podobno nie można schrzanić murzynka.
A jednak. Powiem tak.. jeszcze nie poznałam piekarnika, który by się ze mną polubił. Ile razy próbowałam upiec coś, co miało być ciastem, ciasteczkiem, muffinką itp. tak za każdym razem moja wiara w siebie słabła coraz bardziej.
Tak więc w naszym małżeństwie nie pojawi się nigdy zdanie „Kochanie upiekę ciasto na niedzielę”. Do końca życia będziemy skazani na dobroć naszych mam (ewentualnie mojej siostry) i zostawianie pieniędzy w cukierniach.
„Ale żeby tak nawet zwykłego jabłecznika nie potrafić upiec?” – zapytała babcia.
„no nie..” – odpowiedziałam ze łzami w oczach smutna Ja. 



Oprócz antytalentu cukierniczego, zerowej wiedzy w temacie który ‘jara’ wszystkich facetów i totalnego uwielbienia dla melodramatów myślę, że nie mam żadnych poważniejszych wad, które mogłyby jakoś poważnie wpłynąć na nasze przyszłe małżeństwo.
A tak szczerze to co ja piszę ... Lubię sprzątać, umiem gotować, opuszczam za sobą deskę w toalecie i kocham prasować- jestem kandydatką na „żonę prawię idealną”. 



ps. Na wszelki wypadek tytuł posta edytowałam. Być może pojawią się kolejne posty z tego cyklu i na części 1 nie poprzestanę, muszę w tej kwestii tylko skonsultować się z moim K.
Strach się bać, ale cóż.. konstruktywna krytyka czasem jest bardzo ważna i pomocna. :)

686/ walczę ze zmierzlotą dobrą lekturą.

Dzisiaj taki post wcale nie ślubny, ale i takie będą.
Od kilku dni walczę z totalną zmierzlotą, z deprechą jesienną.. Pierwszy krok już za mną- czyli przyznanie się do stanu obecnego. Koniec z wypieraniem go!
Od zawsze i chyba już na zawsze moim lekarstwem na wszystko jest książka. Dobra książka.
Parę lat temu zaczęłam lubować się w opowieściach o ludziach z Karoliny Północnej. W sumie to romansach. Przeżywałam z nimi wszystkie mniej lub bardziej ważne wydarzenia, płakałam kiedy umierał im ktoś bliski, uśmiechałam kiedy mężczyzna robił swojej ukochanej niespodziankę, drżałam kiedy ktoś był w niebezpieczeństwie.
I wiecie co właśnie w tym momencie sobie uświadomiłam? Wcale nie odkryłam Nicholasa ( bo o Sparksie tutaj mowa) kiedy natknęłam się na jego pierwszą książkę, ale wtedy kiedy pierwszy raz obejrzałam film "Szkoła uczuć". No dziewczyny.. która z was nie zna historii nieśmiałej Jamie Sullivan, córki pastora i największego 'bedboja' w mieście Landona Cartera? Chyba wszystkie.
Niedługo potem dowiedziałam się, że scenariusz powstał na podstawie powieści "Jesienna miłość" Nicholasa Sparksa, który ( i tutaj powiem taką ciekawostkę) sam pisał i nadal pisze scenariusze do wszystkich ekranizacji swoich książek.
Po "Szkole uczuć" był "Pamiętnik" ( też pewnie wszystkim znany) i w tym momencie stałam się prawdziwą fanką jego twórczości. Jak na prawdziwego mola książkowego jednak wolę czytać niż oglądać. W książkach jest więcej treści i pracuje wtedy nasza wyobraźnia. Chociaż powiem szczerze .. obsada, gra aktorska, scenografia w każdym filmie zaspokajają w 100 % moje oczekiwania. Uwielbiam wracać do nich po jakimś czasie tak jak i do książek. Nicholas jest autorem dziewiętnastu powieści, dziesięć trafiło na duży ekran (jedenasta trafi w walentynki 2016 roku ).
Akurat jestem w trakcie czytania "Dla Ciebie wszystko", po raz drugi. Lekka, wciągająca lektura, może nie ma już tego efektu "wow" na końcu, ale jest idealnym lekarstwem na chandrę.
Nie powiem wam, która jest według mnie najlepsza bo wybór ciężki. Bardzo podoba mi się w nich to, że zazwyczaj nie ma tak zwanych happy endów, a jak już wspominałam jestem zawodową beksą więc poszlochać ( jak to?? nie ma takiego słowa?? ) lubię.
Bezapelacyjnie .. Sparks jest moim ulubionym pisarzem.



Więc dziewczyny, jeśli przechodzicie aktualnie teraz to co ja, jeśli kompletnie nie macie pomysłu na siebie, na wieczór, na spędzenie weekendu to polecam przyjaźń z twórczością Sparksa. Mi pomaga .. a jeśli ja -"największa maruda na tej półkuli" wymiękam.. to i wam pomoże! 




ps. Żeby nie było, że tak kompletnie bez tematyki mojej ulubionej - milion razy próbowałam sobie wyobrazić scenariusz podobny do tego jak w książce "Ślub" .. i wiecie co.. może moja wiara w K. jest zbyt mała ... ale obawiam się, że z powodu kompletnego nieogarnięcia zapamiętałabym to wesele do końca życia - i to chyba nie z pozytywnych rzeczy ! :D

czwartek, 19 listopada 2015

688/ chandra , taka jesienna.

Raz do roku, mniej więcej w tym okresie łapie mnie coś, co wszyscy nazywają jesienną chandra/deprechą. A ja nazywam okresem wzmożonych fochów o nic i totalnego lenistwa.
I ja, teraz aktualnie mam ten stan. I jeśli mam byś szczera - strasznie tego nie lubię.

Rano coraz ciężej wstaje się z łóżka.. do tego stopnia, że dziś budzik mnie nie przekonał i zaspałam do pracy.
Wieczory też nie są lepsze, książka za nudna, film nie wciąga.. wszystko na nie.
I nie pomaga czekolada, nie pomagają zakupy, kino, przyjaciółka. Mojemu onemu się obrywa za nic i tak w kółko.

I patrząc dziś na tą szarość za oknem, na ten ni to deszcz ni to mżawkę, przypominając sobie że ubrałam już dziś zimowe buty i gruby zimowy sweter zastanawiam się co podkusiło mnie na robienie wesela jesienią. Jest szansa, że październik za dwa lata będzie piękny i słoneczny, ale jest też opcja, że będę akurat w połowie mojej jesiennej depresji ( czyt. płaczu o wszystko i o nic).
Skoro już powiedziałam o tym na głos, myślę że pierwszy krok do walki już za mną. Teraz szukanie motywacji do działania, do wyjścia spod koca.

a tymczasem SO COLD...



piątek, 13 listopada 2015

694/ bo beksa ze mnie straszna.

W trakcie swojego ślubu i wesela chciałabym wprowadzić kilka "udziwnień", które wiążą się dla mnie z ogromnymi emocjami. Jak ja to nazywam "wow akcje" .
Przede wszystkim moment wejścia do kościoła. Od zawsze marzyłam o tym, żeby to tata poprowadził mnie do ołtarza. Nie chcę również błogosławieństwa rodziców w domu, bo z założenia do kościoła będziemy wyjeżdżać z hotelu i co najważniejsze OSOBNO. Dopiero zobaczymy się przy ołtarzu pierwszy raz tego dnia. Sama droga do czekającego na mnie K. będzie pewnie trudna, może przez głowę przejdzie mi myśl "masz ostatnią szansę ucieczki.. teraz albo nigdy" ale świadomość, że tata prowadzi mnie na "zgubę" i jestem ze mną w tej chwili i oddaje mnie mężczyźnie, który odtąd będzie tym najważniejszym na pewno mnie wzruszy.
Do takich "wow" pomysłów dokładam również naszą własną przysięgę ( bonus do tej standardowej ). Ale za każdym razem kiedy oglądam filmiki na których para próbuje ją sobie powiedzieć łzy cisną mi się od oczu jak szalone. I zastanawiam się " Jak ja to zrobię??" ...
Szukam też alternatywy dla podziękowania rodzicom, bo jestem świadoma tego, że nie wyduszę z siebie ani słowa i w którymś momencie znów wyjdzie ze mnie beksa ( a makijaż na weselu rzecz święta! :D ) .
Kolejnym punktem "wow" będzie mój prezent dla K. (póki co ściśle tajny). I kolejny raz mój makijaż zostanie poddany ciężkiej próbie.. skąd to wiem? Bo nie ma takiej siły, która nas obojga przed tym uchroni.

Od jakiegoś czasu namiętnie oglądam teledyski ślubne i ślimtam przy nich jak małe dziecko.. Co mnie wzrusza? Sama nie wiem. Może emocje, które temu wszystkiemu towarzyszą, może ludzie tak bardzo w sobie zakochani?
Wiem jedno.. Beksa ze mnie niezła i jak nie zaliczę ataku płaczu to nie będę sobą. Taka już jestem.

Słyszałam, że płacz przed ślubem jest bardzo wskazany. Podobno wróżymy sobie, że po ślubie nie będzie już powodów do łez, a wszystkie dni przepełnione będą radością. A czy płacz podczas ślubu i wesela ( razy kilka) coś wróży? Chyba tylko miękki charakter Pani Młodej :D





czwartek, 12 listopada 2015

Ślub jest w jakimś sensie spełnieniem naszych marzeń, ale mamy do tego trochę inne podejście.
 K. (  "On" ) wychodzi z założenia , że w naszym "kosmicznym" związku nic to nie zmieni. Że już teraz traktuje mnie jak swoją małżonkę i sam tytuł i papierek nic nowego nie wniesie w nasze życie.
Ale podoba mu się sama idea "eventu" (zobaczmy czy będzie taki mądry za 695 dni- cwaniaczek) i mówi , że to jedna z najważniejszych rzeczy do zrobienia w jego życiu z listy, która gdzieś tam podobno istnieje.
K. ( "Ona") czyli ja, mam na to trochę inne spojrzenie. Pamiętam już jako mała dziewczynka byłam fanką tej części wyborów miss, a nie przegapiłam z ręką na sercu chyba żadnych, kiedy kandydatki wychodziły w sukniach ślubnych. Nic nie było w stanie oderwać mnie w tym momencie od ekranu telewizora.
Potem już jako nieco starsza dziewczynka byłam zauroczona programem " We dwoje". W obu edycjach wygrała pamiętam para, której kibicowałam od pierwszego odcinka.
Do moich ulubionych zabaw zaliczało się też owijanie jedną firaną a drugą zakładanie na głowę, przemarsz przez przedpokój w wysokich obcasach mamy i wyrecytowanie przysięgi małżeńskiej pluszowemu kaczorowi donaldowi. 

 I chociaż w życiu miałam na siebie mnóstwo pomysłów.. chciałam być baletnicą, stewardesą, aptekarką, sprzedawczynią w sklepie mięsnym ( a w rezultacie zostałam "korposzczurem" ) .. i mimo, że zdanie zmieniałam praktycznie co tydzień to jedno marzenie było jest i będzie niezmienne - bycie Panną Młodą.

Jakieś 20 lat później przejdę przez kościół w pięknej sukni, już nie ściągniętej po kryjomu z okna, gdzie na końcu nie będzie czekał na mnie żaden Donald a mój K. i z pamięci ( dokładnie, bo znam od dawna :D ) wypowiem te słowa, które uczynią nas mężem i żoną.
A następnego dnia obudzę się nie koło pluszowego misia a koło kogoś kto trzy i pół roku temu uczynił moje życie radośniejszym.


Bo "warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia" . !



niedziela, 8 listopada 2015

699/ Tyle pracy!

dzisiejsze popołudnie minęło mi bardzo szybko.. w samotności, bo mój K. jest daleko, ale za to w towarzystwie laptopa, poszukując szablonów, tworząc nagłówki...
przy dziesiątym chyba w końcu jestem zadowolona.. tzn może nie do końca, bo jednak coś mi dalej nie pasuje, ale może to tylko kwestia przyzwyczajenia.
Chciałam prostego szablonu, w którym łatwo będzie mi się odnaleźć i wydaje mi się, że trafiłam w dziesiątkę!
Tyle nauki w wolny dzień- jestem z siebie dumna! Bo prawdą jest, iż jestem INFORMATYCZNYM LAIKIEM, z ledwością obsługuję portale społecznościowe a co dopiero dodać inny niż proponowane szablon na bloga, jeszcze go edytować.. łałałiłi! :D

a teraz czas na wieczorną herbatę i serial.

ps. Tak na dobrą noc! bisquit - jeszcze lepiej


+ dziś mam rocznicę z 'to tylko ślub'. 50 dni! :)  

699/ Wspolne mieszkanie przed ślubem?

Pomysł na dzisiejszy post wpadł mi do głowy, kiedy przeglądałam nowy katalog IKEI ( mało oryginalnie, a jednak ! ).  Aranżacja wnętrz to w moim związku wspólna sprawa, bo oboje jesteśmy zdania że zanim staniemy na ślubnym kobiercu to musimy się lepiej poznać i przejść test "skarpetek na podłodze i notorycznie nieopuszczanej deski w toalecie".
Trzeba pamiętać, że wspólne gniazdko to bardzo ważny krok w związku. I podjęcie go będzie miało prawdopodobnie późniejsze konsekwencje. Nie ma ludzi idealnych, ani identycznych. Każdy ma swoje nawyki dlatego według mnie tak ważne jest żebyśmy się o nich dowiedzieli jeszcze przed ślubem. Wspólne mieszkanie wykłada tak naprawdę wszystkie karty na stół.
Nigdy w to nie wierzę, jeśli ktoś mi opowiada "żyje nam się super, dogadujemy się idealnie, wszystko jest takie jakie ma być". Że tak powiem GónwO PrawdA!
On jada w niedziele na śniadanie parówki , ona jajecznice. On musi mieć kosz na śmieci pod zlewem, ona na widoku. On pije kawę rozpuszczalną, ona parzoną. On nie widzi nic złego w tym, że pasta do zębów zostaje w zlewie po myciu zębów, ona nie może na to patrzeć. On ma dość wyciągania jej włosów spod prysznica, ona to tłumaczy porą roku.. długo by wymieniać.
Trochę to trwa zanim ustalą gdzie ma stać kubeł na śmieci albo co jedzą w niedzielę na śniadanie. Często takie wydawałoby się nam błahe sprawy są powodem naprawdę dużych  konfliktów, bo decyzję o wspólnym mieszkaniu zazwyczaj podejmujemy już jako dorośli ludzie i ciężko nam się wyzbyć swoich nawyków i upodobań.
Ja należę akurat do osób, którym kompromis jest znany, mimo że jestem zodiakalnym baranem i z natury bywam raczej uparta. Ale w tej całej mojej zawziętości zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji (zwłaszcza jeśli chodzi o włosy pod prysznicem :D ) i potrafię odpuścić.. bo przecież to dla dobra naszej wspólnej przyszłości.
Po co rozwodzić się rok po ślubie z powodu skarpetek na podłodze jak można to wypracować sobie dużo wcześniej?
Jeśli chodzi o wspólne mieszkanie ja oczywiście jestem na TAK.
Nie trafiają do mnie też tłumaczenia par ( a i takie znam), które chcą powstrzymać się od współżycia zanim przysięgną sobie dozgonną wierność przy ołtarzu dlatego też nie decydują się na wspólny kąt.. "bo będzie kusiło".
Nie przekonuje mnie to z dwóch powodów. Okazji do "skonsumowania związku" jest wiele, chociażby wspólne wakacje.. Jeśli para naprawdę chce poczekać z tym to jej się to uda. Co więcej pod jednym dachem łatwiej będzie sprawdzić czy ta decyzja jest obustronna. A może jednak okaże się, że robimy coś wbrew sobie ?
Po drugie ja akurat jestem zdania, że seks w związku jest bardzo ważny. I na tej płaszczyźnie również powinniśmy się poznać.  Niestety jak pokazują badania coraz więcej rozwodów jest z powodu braku lub nieudanego pożycia małżeńskiego.

Jeśli macie przed sobą taki dylemat to ja z ręką na sercu mogę wam powiedzieć, że nie ślub a wspólne gniazdo to najlepszy sprawdzian dla związku. I to od was zależy czy uda wam się go zdać!

Życzę wszystkim udanej niedzieli! :)




poniedziałek, 2 listopada 2015

705/ Dni zadumy.

1 i 2 listopada to takie dwa dni w roku totalnej dla mnie zadumy. Nie tylko nad tym co było, ale też nad tym co będzie. Przez 26 lat życie oszczędzało mnie na tyle, że nie zabrało mi nikogo z bardzo bliskich mi osób. I czasem nie potrafię sobie wyobrazić jak to będzie, kiedy zabraknie obok mnie kogoś kogo bardzo kocham.

Jedną z takich ukochanych mi osób jest mój Dziadek. Babci ze strony taty czyli jego żony nie zdążyłam poznać i tak czasem myślę, że od zawsze był dla mnie 2w1. Wiele wspomnień z wczesnego dzieciństwa mam właśnie z nim. I nie chcę rozczulać się tutaj i rozpływać nad tą relacją, bo nie zawsze była prosta i taka idealna jak bym chciała ale nie potrafię sobie wyobrazić mojego życia bez obecności tego siedemdziesięciolatka.
A słowa wypowiedziane przez niego dwa dni temu w drodze na cmentarz "chciałbym dożyć Twojego wesela i jeszcze mieć na tyle sił żeby z Tobą zatańczyć" utkwią mi w pamięci już na zawsze.
Są takie osoby, kóre chciałabym mieć przy sobie w dniu, który będzie dla mnie tak szczególny i Dziadek jest na pewno jedną z tych osób.Jedną z najważniejszych..

Te dwa dni jak pisałam to dla mnie dni zadumy ale i proszenia 'gdzieś tam kogoś wysoko u góry' o miliom chwil, które chciałabym jeszcze przeżyć ze swoimi bliskimi.



ps. Czy tylko ja mam zawsze łzy w oczach, kiedy słyszę ten kawałek? Dżem- do kołyski




piątek, 30 października 2015

Od urodzenia mieszkam na Śląsku i wiem, że Ślązacy to naród, który lubi bawić się przy dobrej muzyce- zwłaszcza na weselach.
Byłam już gościem, który był niezadowolony z oprawy muzycznej i dzięki temu doskonale wiem czym kierować się przy wyborze Dj/Zespołu/Wodzireja.

Ceną? Absolutnie nie. Wysoka cena wcale nie musi oznaczać lepszej jakości usług ( w branży ślubnej niestety często gęsto się to sprawdza). Wynajęcie jednoosobowego zespołu (wodzireja , dj-a) jest z pewnością tańsze, bo pokrywamy mniejsze kosztów związane z ugoszczeniem członków zespołu na weselu.

Odległością? Też nie. Prawda jest taka, że w tych czasach zespoły czy wodzireje jeżdżą po całej Polsce i nie tylko. Jest to dla nich zarobek więc w zasadzie wcale mnie to nie dziwi. Po drugie jeśli zamawia ich para z drugiego końca kraju to dla nich znak, że są dobrzy w tym co robią.

Poleceniem? TAK. Musimy być pewni, że dobrze zatroszczą się o każdy szczegół jeśli chodzi o muzykę i zabawy. Temat zabaw poruszę w innym poście, bo nie do końca jestem ich fanką.
Przez 26 lat zdążyłam zauważyć, że młodzi ludzie lubią raczej skoczną muzykę, starsi natomiast tę ciut spokojniejszą, biesiadną. Z prostego powodu- dobrze znają te utwory. Dobry zespół powinien zadowolić wszystkich, więc wyjście jest jedno : KOMPROMIS ( aktualnie moje ulubione słowo) !
Repertuar powinien być ułożony wspólnie i złożony z utworów lubianych przez różne grupy wiekowe.
Zależy mi  również na tym, żeby grał i do tańca i żeby zabawiał gości przy stołach, nie tylko w trakcie jedzenia. Warto przed wyborem usługodawcy przesłuchać  ich własne utwory ( jeśli takie posiadają). Dobrze, żeby repertuar był dość bogaty, goście lubią mieć swoje zachcianki muzyczne podczas zabawy.
Czego nie toleruję? Tak zwanego "a teraz idziemy na jednego" po zagraniu 3 kawałków. Temu mówię kategoryczne nie!

Ja nie miałam problemu z wyborem zespołu i od dawna wiedziałam kogo chcę. Jeden z członków jest moim kolegą z podstawówki ale to nie miało większego wpływu na nasz wybór. Po prostu wiem, że są genialni w tym co robią. Zebrałam same pozytywne opinie o ich pracy, pary nie mogą się ich nachwalić.
Mowa o PARTY MASTERS . Mówi się o nich, że dbają i o dzieciaki i o babcie - i o to dokładnie mi chodzi. Kiedy kontaktowałam się z nimi w sprawie terminu i musiałam czekać na odpowiedź czy będą wolni tego dnia czy nie, padły z moich ust takie słowa "jeśli macie już zajęty, ja zmienię datę ślubu" i było to powiedziane szczerze.

Planując wesele ciągle staram się trzymać mojej głównej zasady : WESELE JEST DLA PARY MŁODEJ NIE DLA GOŚCI.
Słowo 'staram się' brzmi w kontekście całego posta idealnie, bo jak widzicie zależy mi  na dobrym samopoczuciu wszystkich zebranych .
Ale wiem jedno : nie dam się 'urobić' i w niektórych sprawach nie odpuszczę!

Pogodnego weekendu! :)


  


piątek, 23 października 2015

715/Odkrycie pierwsze: organizer weselny.

W organizacji ślubu i wesela jestem w zasadzie zielona. Więc jeśli coś podsłucham to tu to tam to zaraz to sprawdzam. I tak parę dni temu dowiedziałam się o istnieniu organizera weselnego w wersji online. Założyłam już coś takiego w postaci zeszytu, o czym w którymś z wcześniejszych postów wspominałam, ale nic nie szkodziło zajrzeć. Trochę potrwało zanim w dobie wszechwiedzącego wujka Google znalazłam to o co mi chodziło i to w wersji darmowej. Nie chciałam płacić za coś co jest mi kompletnie obce a potem żałować, że wyrzuciłam pieniądze w błoto. Zdążyłam zauważyć,że branża ślubna to kura znosząca złote jajka i raczej nikt kto się nią zajmuje nie robi niczego za darmo. A jednak!
Po godzinnym szperaniu w necie trafiłam na przez wesele . Założyłam konto, na próbę. Myślę: nie spodoba się, to usunę. Lubię kiedy coś co nie do końca jest moją mamą, babcią, siostrą czy koleżanką podsuwa mi dobrą myśl. "Przez wesele" uświadomiło mi, że o organizacji wesela wiem tyle co nic. Przeglądając mój nowo założony profil czułam się jak dziecko w podstawówce, które właśnie poznaje literkę A. Odliczają mi dokładny czas do wesela , pokazują mi statystykę budżetu, gości. Póki co - super. Jak mała dziewczynka odkrywam zakamarki serwisu i mówię "wow".
Czy 'przez wesele' jest tylko dla par młodych? Absolutnie nie. Każdy usługodawca może zamieścić tam swoją reklamę. Rejestracja oraz korzystanie jest kompletnie za darmo. Z tego co wyczytałam to ich głównym celem jest założenie platformy organizacyjnej dla wesel.

Chciałam zaznaczyć, że nikt mi nie zapłacił za tego posta. Chciałam się podzielić swoim odkryciem i to też uczyniłam.
Może moje podekscytowanie jest duże ( może nawet i ZA duże) ale podoba mi się cała idea serwisu i to że jest kompletnie darmowy. Bo jest .. "jak bum cyk cyk" - sprawdziłam. :)







ps. posta pisałam przy akompaniamencie nowej/starej Adele . Męczę replay od godziny, napisanie 31 zdań zajęło mi tyle samo...
To tak na marginesie, polecam! HELLO <3



wtorek, 20 października 2015

718/ Ona - jedna, jedyna, ta wymarzona.

O tyle o ile mężczyzny swojego nie możemy sobie wymyślić, wymarzyć, uszyć.. tak tą jedną jedyną suknię owszem.
Na prawie dwa lata przed ślubem,a  dokładnie 1 rok 11 miesięcy i 18 dni ciągle ktoś zadaje mi pytanie : "a suknię już masz upatrzoną?"
Za każdym razem mam ochotę "puknąć" się w czoło ale po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że te pytania nie są wcale takie głupie. Bo prawda jest taka, że może upatrzonej nie mam ale jej obraz w mojej głowie siedzi od dawna.
Ciągłe wiercenie mi dziury w brzuchu tematem sukni doprowadziło do wręcz nałogowego przeglądania przeze mnie stron z sukniami.. co więcej tych ciekawszych zdjęć zapisywania, dzięki czemu na moim pulpicie za chwilę nic więcej się nie zmieści.
Póki co nie odeszłam jeszcze myślami od tej mojej "wyśnionej" ale kto wie co będzie za rok?
Internet aż kipi ciekawymi propozycjami i nie tylko internet. Od około miesiąca wydaje mi się, że na każdym kroku mijam jakiś salon, która woła do mnie "wejdź! zobacz!" . Na razie udaje mi się je omijać szerokim łukiem, ale pewnie nadejdzie dzień, w którym przekroczę próg tego magicznego miejsca. I tu pojawia się pytanie.. czy salony sukien ślubnych na prawdę są takie magiczne, a panie konsultantki są miłe, przyjazne i pomocne?
Słyszałam różne opinie,ale większość moich koleżanek/kuzynek wspomina te "wycieczki" raczej jako traumatyczne przeżycia.
Które mają odmienne zdanie i były zadowolone? Te szczupłe, raczej o często spotykanych proporcjach, broń Panie Boże z nadprogramowym tłuszczykiem na brzuchu czy większym biustem. Bywają i takie dziewczyny, które mówią, że wolałyby urodzić piątkę dzieci niż drugi raz zostać rzucona ślubnym "hienokonsultantkom" na pożarcie. Czy w rzeczywistości naprawdę jest tak źle? Coraz częściej zastanawiam się czy chcę to sprawdzać. Jednak według opinii wielu osób zanim wybiorę się do krawcowej powinnam przymierzyć parę sukienek i zobaczyć " z czym to się je". Jaki fason będzie mi odpowiadał..w czym będę się czuła w miarę komfortowo..
Na szczęście mam jeszcze na to trochę czasu...jak to mówi jedna moja znajoma "żeby przygotować się na to psychicznie". :)


No cóż- pożyjemy, zobaczymy.








zBLOGowani.pl