poniedziałek, 25 lipca 2016


Od ślubu minęło już 16 dni.. Jak ten czas pędzi.. Dziś chciałabym poruszyć temat, który przewija się często wśród bliższych, dalszych znajomych oraz wśród całkiem obcych mi osób, a mianowicie - co zmienia ślub? Czy w ogóle coś zmienia?


W dzisiejszych czasach, gdzie wszystko jest już dużo inaczej niż za czasów naszych rodziców czy dziadków, nikogo (albo prawie nikogo) nie dziwi już, że pary mieszkają ze sobą bez ślubu, nawet mają tak dzieci. Stąd pewnie wynika przekonanie co poniektórych, że po co właściwie ten ślub, skoro nic nie zmieni? Na co komu niepotrzebny świstek papieru, przecież on nie zmieni uczuć, ba, może je popsuć, bo przecież tyle mamy rozwodów...

Ile razy słyszałam te teksty, ile razy słyszałam pytanie "po co ślub?" Myślę, że teraz mogę już odpowiadać na nie z czystym sumieniem, bo doprowadziliśmy sprawę do końca i oficjalnie, przed Bogiem i przed ludźmi staliśmy się małżeństwem. Czy "papierek" coś zmienia? Dla mnie odpowiedź jest tylko jedna: TAK. Ten "papierek" zmienia WSZYSTKO. Całą perspektywę patrzenia, całą świadomość jaka we mnie jest, patrzenie na przyszłość, na siebie, na męża, na nasze plany. Czy kochamy się mniej? A może bardziej? Z mojego doświadczenia wynika, że każdy kolejny etap bardziej nas do siebie zbliżał. Nie chcę nazywać tego "większą" miłością, bo nie da się jej przecież zmierzyć. Chodzi mi o takie dojrzewanie do różnych decyzji, sprawdzenie się we wspólnym podejmowaniu decyzji, poznawanie w sobie czegoś nowego, takie jakby patrzenie z wielu różnych perspektyw. Inna była na samym początku gdy się poznawaliśmy, inna, gdy trudno było znieść związek na odległość, inna gdy się zaręczyliśmy i w końcu inna po związaniu się "na całe życie". 

Ktoś zapyta dlaczego inna? Czy teraz czuję, że mogę się mniej starać, bo kogoś ze sobą związałam? Zniewoliliśmy się? Przeciwnicy ślubów twierdzą, że bez ślubu związek jest lepszy, że ludzie bardziej się starają i że wtedy to jest prawdziwa miłość, bo nie muszą, a są ze sobą. Hmm. Otóż uważam zupełnie odwrotnie. Fakt, że nałożono mi na palec obrączkę sprawia, że chcę się jeszcze mocniej starać, że chcę być coraz lepsza, że chcę dawać szczęście mężowi i chcę BYĆ JEGO SZCZĘŚCIEM. Nie kulą u nogi, nie szeryfem. Chcę być DLA NIEGO, nie tylko z nim. Rzeczywiście drugą stroną medalu jest fakt, że gdy jedno z nas wyląduje w szpitalu, drugie od razu się o tym dowie, a nie będzie stawać na głowie, by udowodnić, że jest moim życiowym partnerem. Mąż to mąż, a partner to partner, dla mnie różnica zawsze była i będzie zasadnicza. Oczywiście, że zanim weźmie się rozwód przyjdzie się takim ludziom 10 razy zastanowić, bo trzeba uruchomić pewne maszynerie, prawnika, sąd, dzięki temu może bardziej się chce człowiekowi powalczyć, bo być może to tylko przejściowe. Bez ślubu wystarczy z dnia na dzień się spakować i wyjść. 

Poza tym mogę to samo powiedzieć do przeciwnika ślubu - jeśli ten "papierek" nic nie zmienia, to czemu nie? Nie wymaga to wcale nakładów finansowych, można iść do urzędu i wziąć ślub w 4 osoby. Nie trzeba robić imprezy, ani nawet kupować specjalnej sukienki. A przynajmniej ważne sprawy zostają ustabilizowane. Przed czym ten strach? Przed tym, że będzie gorzej? Że ślub coś zniszczy? Jeśli tak jak mówią - miłość broni się sama, to obroni się TYM BARDZIEJ z obrączką na palcu, bo ona ZOBOWIĄZUJE.

Tak tak, zobowiązuje, bo jest publicznie widocznym znakiem, że się to zobowiązanie przyjęło, jest sygnałem "nie flirtuj ze mną, bo ja już wybrałam/ wybrałem". Jest deklaracją, jest danym słowem, a słowo daje się po to by go dotrzymać. Jako żona czuję się najpiękniej i najmocniej bezwarunkowo kochana. Wiem, że skoro ktoś przyrzekał patrząc mi w oczy, to za nic nie chce mnie zawieść ani skrzywdzić, chce ze mną dzielić swoje i moje wady i zalety. Dlaczego ta perspektywa jest inna? Bo podchodzę do tego poważnie, bo wiem, że to nie przelewki, nie "zabawa w dom". To tworzenie domu. Wiem, że to nie będzie bajka "i żyli długo i szczęśliwie", że będą problemy, że mogą być kryzysy, ale wspomnienie tej przysięgi ma być naszą skałą i opoką, a obrączka kołem ratunkowym. 
Każdemu odpowiem, że warto, bo z każdą kolejną decyzją nasze spojrzenie na rzeczywistość zmienia się diametralnie. Jestem ŻONĄ. Nie dziewczyną, przyjaciółka, partnerką, konkubiną. ŻONĄ. Ktoś miał na tyle odwagi by dać mi to słowo, bez tłumaczeń, bez uważania tego za zniewolenie, z radością i nadzieją na przyszłość. Polecam każdemu ten stan. 


środa, 20 lipca 2016

Już pisałam wam o tym nie raz nie dwa jak wyglądałby mój ślub (a raczej jaką mam gdzieś tam z tyłu głowy ułożoną wizję tego) gdybym organizowała go w zupełnie innym czasie niż planujemy..
I pomijając uroki kwiecistej wiosny i pięknych widoków zimą to lato jest taką porą roku gdzie zdecydowanie postawiłabym na wesele w plenerze.

Dlaczego? Powodów jest mnóstwo.

Bo fotograf i kamerzysta mają pole do popisu. W zasadzie nie musimy organizować sesji już "P0" ponieważ zazwyczaj samą imprezę organizuje się w miejscu dla nas urokliwym.
Często zachwycam się nad reportażami właśnie z takich ślubów i chyba nie mają porównania do tych z zamkniętych przestrzeni jakiekolwiek by nie były.

zdj. www.popsugar.com
                                                                      

Na dworze można również zorganizować o wiele więcej atrakcji niż na sali- grilla, tańce boso, fajerwerki itp.
O ile nie jestem fanką grilla jako zamiennika całego wesela tak uważam, że może być bardzo fajnym dodatkiem. Zresztą ten element udało nam się wpleść w plan naszej imprezy o czym więcej napiszę za chwilę. :)

Co jeszcze? Może oryginalność od której powinnam w zasadzie zacząć.Takie wesela czasem przybierają formę pikniku co dla gości jest fajną odskocznią od tradycyjnych wesel, w których biorą udział "na sztywno pod krawatem".
Nasze rodzina i przyjaciele mają okazję nie tylko uczestniczyć w czymś w czym wypada ale mogą też odpocząć na łonie natury często od zgiełku miasta na obrzeżach :) I według mnie w związku z tym wszystkim odczuwają większą swobodę. :)

Co mi się też bardzo podoba to to, że nie musimy za bardzo kombinować nad wystrojem, bo jeśli wokół jest dużo zieleni to kolor przewodni mamy już w zasadzie z głowy i trzeba zadbać tylko o dodatki.. Jak dla mnie to wystarczyłyby światełka, papierowe kule, piękne kwiaty na stołach i dobrane do tego ładne serwetki . :) Taki minimalizm :)

zdj. http://arenapark.pl/oferty/
                                                            

( Czytam w tym momencie to co napisałam do tej pory i zauważyłam że chyba trochę nadużywam uśmiechniętej emotki.. ale nic na to nie poradzę, że kiedy myślę o tym to po prostu się uśmiecham! )

Natomiast ciągle jednak widzę, że niewiele par decyduje się na taką właśnie formę bo zazwyczaj jest więcej punktów "przeciw" niż "za" ..
A bo to pogoda niepewna, a to tort się rozpłynie, a to jedzenie popsuje, a to komary kleszcze osy pszczoły i inne potwory... i tak dalej i tak dalej..
Kwestia związana z weselem w plenerze oczywiście ma swoich zarówno zwolenników jak i przeciwników.
Trzeba zadbać o wiele kwestii jak właśnie przechowywanie jedzenia ( i tutaj uważam, że najlepszym wyjściem jest catering bądź organizacja imprezy przy hotelu/pensjonacie/sali z ładnym ogrodem lub miejscem specjalnie wyznaczonym do takich ceremonii) dostarczenie prądu, o oświetlenie i wiele innych rzeczy, które należy przemyśleć zanim zdecydujemy się na taką właśnie formę świętowania. :)

My jak już wspomniałam wcześniej trochę przemycimy pleneru do swojego wesela.. a raczej poprawin. Drugi dzień w całości chcemy zorganizować na dworze, a hotel w którym będziemy mieszkać i się bawić ma do tego specjalnie wydzielone miejsce z grillem, sceną, stolikami i ławkami. Czemu w takim klimacie nie będą dwa dni? Odpowiedź jest bardzo prosta : październik (najbardziej nieobliczalny miesiąc w ciągu całego roku).. jednego dnia jest upał drugiego ulewa taka, że zalewa wszystko dookoła.
Na szczęście manager hotelu zapewniła nas, że sala w razie "W" będzie na nas czekała i jeśli pogoda lub inne okoliczności faktycznie będą bardzo niesprzyjające nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby przenieść się do środka. Cała ja - "przezorna zawsze zabezpieczona". :)

zdj. http://www.palacykotrebusy.pl/news/wesele-i-ceremonia-w-plenerze-strefaweselna-16102
             

Na koniec napiszę jedno: Takie wesela zapadają na dłużej w pamięci aniżeli te zwykłe.. chociaż może to nie do końca trafione słowo- Tradycyjne. :)


sobota, 16 lipca 2016


I stało się. To, czego sobie nie wyobrażałam nabrało kształtów, realności, stało się prawdą. Zostałam żoną i stało się to niemal dokładnie tydzień temu. Czas leci w takim tempie, że teraz sama nie wierzę, że to nie było wczoraj.. Ale od początku..

W rodzinnym domu gościliśmy rodzinę zza granicy, aby więc komfortowo wypocząć postanowiłam przenocować noc przed ślubem u mojej babci. Wieczorem jeszcze z narzeczonym robiliśmy próby generalne naszego tańca, który ostatecznie nie przybrał postaci mojego pieczołowicie wymyślanego układu. Postawiliśmy na kilka prostych i miłych dla oka elementów i kilku "wow" figur poprzeplatanych spontanicznym bujaniem i obrotami. Potem przyjechali rodzice narzeczonego, świadek i ostatecznie się rozstaliśmy. Przed snem postanowiłam napisać do niego kilka słów jako jeszcze narzeczona, wyszło mi pół strony, mój tata przekazał mu liścik w dniu ślubu i z tego co wiem, miał go na piersi w marynarce przez całą uroczystość!

Tej nocy spałam dobrze, zrelaksowana przyjemną kąpielą, płatkami kolagenowymi pod oczy i posłuchaniem ulubionej muzyki, zasnęłam jak dziecko i wypoczęta obudziłam się po 6. Zjadłam śniadanie, ubrałam się i...złapał mnie stres. Taki dosyć spory, brzuch lekko rozbolał. To była taka trema, którą sobie racjonalizowałam, uspokajałam samą siebie, ale ten stres tam sobie był i tkwił, nie chciał sobie nigdzie iść. W ruch poszły ziołowe tabletki uspokajające, połknęłam 3, zaraz przyjechał tata. U fryzjerki nadal się trochę stresowałam, choć nie okazywałam tego po sobie. Nagle zaczęłam się przejmować, czy fryzura i makijaż wyjdą, że zaczyna padać deszcz...Ale efekty przerosły moje wszelkie oczekiwania, fryzura była piękniejsza niż próbna, makijaż ciut mocniejszy, a deszcz przelotny więc przestał mi przeszkadzać. Bardzo stresowała się za to moja mama, która nie mogła spać przez całą noc poprzedzającą ślub. Mimo to wyglądała obłędnie, co zresztą jest nie tylko moją opinią!

fot. Jakub Nowotyński
W trakcie czesania i malowania okazywało się, że: stoły są inaczej poukładane i trzeba trochę zmienić usadzenie xD; florystka trochę zmieniła plany dekorowania samochodu; DJa nadal nie ma mimo że już mamy godzinę 12! Chyba tabletki już działały, bo przyjmowałam to dosyć spokojnie, a może byłam już wprawiona po tym, jak dzień wcześniej zadzwonił do mnie obcy facet z tekstem, że zamiast pana kamerzysty z którym się umawiałam, to on będzie kręcił nasz ślub xD 

fot. Jakub Nowotyński

W domu było trochę luzu, ale nic już od śniadania nie zjadłam. O godzinie 9 miałam czesanie, o 10 makijaż, przed 12 byłam gotowa, a po godzinie 13 zaczęłam się ubierać. W moim stroju czułam się OBŁĘDNIE. Wszystko mi się podobało, od bielizny (specjalny biały komplet bardotka, stringi i pas do pończoch - bardzo wygodne!) przez pończochy (Veneziana Mercedes, znakomita jakość!), podwiązkę, najcudowniejszą suknię (Spodabella 1412 Diana) i niemal 3 metrowy welon dwuwarstwowy zakończony szeroką koronką i koronkowe bolerko - ponieważ do kościoła chciałam iść stosownie ubrana oraz bolerko sprawiło, że kilka osób było przekonanych, że mam dwie suknie :D Czułam się cudownie, mama nie mogła się na mnie napatrzeć, potem goście, a na końcu narzeczony, któremu zabrakło słów, więc pocałował mnie w rękę... Wbrew pozorom bardzo przydatna okazała się rada od naszego nieocenionego fotografa, który wołał "Karolina! Oddychaj!" :D Wydawałoby się to takie oczywiste, a jednak.. Ostatecznie mieliśmy też nawet 4 bramy mimo mieszkania w mieście :P Pierwszą zorganizowały moje ciocie, drugą sąsiedzi, trzecią szwagier, a czwartą brat z kuzynem :D Dwie sąsiadki zatrzymywały po drodze z najlepszymi życzeniami, jedna popłakała się na mój widok... 

fot. Jakub Nowotyński

Najtrudniejszym wyzwaniem okazało się chyba wsiadanie do jaguara z kołem :D Nie da się podać instrukcji obsługi, zwyczajnie trzeba działać spontanicznie :D Mimo problemów z siadaniem, nigdy nie zrezygnowałabym z koła bo dzięki niemu suknia robi piorunujące wrażenie na zdjęciach i dużo wygodniej było się w niej poruszać, tańczyć niż bez koła. Także do każdej princessy gorąco polecam :) 

fot. Jakub Nowotyński

Kościół ustrojony przez naszą dekoratorkę był bajeczny! Mieliśmy trzy kwiatowe pergole, mnóstwo żywych kwiatów, nie szczędziliśmy na to pieniędzy bo raz, że kwiaty zostają potem w kościele, a ślub mieliśmy w parafii zaprzyjaźnionego nam księdza, a dwa, ten najważniejszy dla nas moment miał mieć wyjątkową oprawę! Komplementowali ją wszyscy goście, którzy mówili, że rzadko spotyka się tak pięknie przybrany na ślub kościół (serce w nas rosło!). Przez chwilę nasz fotograf miał problem, bo pojawił się las rąk z telefonami, każdy chciał mieć nas na zdjęciu, tacy byliśmy piękni! Ostatecznie jednak poradził sobie. Ceremonia była niesamowicie wzruszająca... Rodzice zrobili nam niespodziankę i okazało się, że mamy skrzypce - ja wrażliwa na muzykę wzruszyłam się już na wejściu. Potem pierwsze czytanie z Pieśni nad Pieśniami czytała siostra narzeczonego, ledwo pohamowałam łzy, drugie czytanie miał mój brat - znów starałam się hamować łzy, on sam wzruszył się pod koniec mimo udawania twardziela. Szwagier zrobił nam niespodziankę i służył do mszy. Kiedy doszło do przysięgi myślałam, że pójdzie gładko, ale piękne kazanie księdza - naszego przyjaciela i patrzenie sobie w oczy zrobiło swoje. Narzeczony był tak strasznie zestresowany i wzruszony, że samo patrzenie na niego spowodowało napływ łez do oczu. Gdy zaczęłam wymawiać słowa przysięgi głos mi się załamał ze wzruszenia i dopiero na słowa "i że Cię nie opuszczę aż do śmierci" udało mi się go opanować i dalszą część powiedziałam już pewnie. Widziałam jak część gości płacze, widziałam jak w którymś momencie mszy ksiądz ocierał kąciki oczu... To była jedna z najbardziej wzruszających chwil w całym moim życiu i była piękniejsza niż można to sobie wyobrazić. Brawa na koniec rozładowały resztki stresu. Od księdza dostaliśmy piękną płaskorzeźbę Świętej Rodziny z dedykacją, a potem jeszcze na weselu mówił, jak bardzo było czuć (a ma porównanie bo udzielił już bardzo wielu ślubów), że bierzemy to wszystko na poważnie, że to było dla nas wielkie duchowe przeżycie i ani przez chwilę nie wątpił w to, czemu się znaleźliśmy przed ołtarzem... 
fot. archiwum własne

Wesele... Będę strasznie nudna, ale wszystko udało się wręcz IDEALNIE! DJ mimo zatrucia pokarmowego dotarł na czas i poczuł się na tyle dobrze, że był w stanie poprowadzić (i zrobił to śpiewająco!) całą imprezę, która trwała prawie do 5 nad ranem. Wszystkie punkty dla nas ważne się powiodły, wszystkie plany okazały się strzałem w dziesiątkę. Szampanki stłuczone, pierwszy taniec olśnił gości, w tłumie szły szepty, że chodziliśmy na kurs tańca (nie, nie chodziliśmy :D). Drink Bar robił furorę, kolejki się do niego ustawiały, podobnie było z wiejskim stołem i bimbrem :D Postanowiliśmy nieco zmienić tradycyjny rozkład wesela, po 1 tańcu wyskoczyliśmy na plener z fotografem dosłownie 300 metrów od sali, podziękowania dla rodziców były o 20, dla dziadków o 21, tort o 22 i potem oczepiny. Goście non stop przychodzili do nas i mówili, że nasze wesele jest pełne atrakcji. Największe wrażenie jednak zrobiło podziękowanie dla rodziców, które było dla nich kompletnym zaskoczeniem i niespodzianką... Napisałam dla nich piosenkę, udało nam się przewieźć z Warszawy gitarę bez ich wiedzy. Grałam i razem śpiewaliśmy. Moja mama, która twardo trzymała się bez łez na błogosławieństwie i w kościele zamieniła się w totalną fontannę łez.. Goście płakali, nawet DJ ocierał łzę co zarejestrował mój brat. Wszyscy potem do nas podchodzili i mówili, że to było najpiękniejsze podziękowanie dla rodziców jakie kiedykolwiek widzieli i że jesteśmy niesamowici. Tort mieliśmy od sali, był to element na jaki w ogóle nie mieliśmy wpływu, a okazał się bombowy, podczas wiezienia wszystkie 4 piętra się kręciły i nawet była figurka na szczycie (której nie załatwialiśmy). Świadkowie również dostali swoje podziękowania, koszulki z nadrukami, to była dla nich miła niespodzianka, bo niczego się nie spodziewali. Tylu komplementów dotyczących naszych strojów, organizacji, sali, DJa, fotografa, wystroju, ceremonii, oraz sama zabawa gości i pełen parkiet aż do samego rana utwierdził nas w przekonaniu, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty, a nasze wesele na długo pozostanie w pamięci naszych gości. Usłyszeliśmy wiele porównań do innych wesel na których goście byli i wszyscy stwierdzali, że nasze bije pozostałe na głowę pod każdym względem - sali, muzyki, ilości i jakości jedzenia, tak naprawdę nie było jednej najmniejszej rzeczy, która by komukolwiek przeszkadzała czy się nie podobała, a mamy porównanie jak było po innych weselach na jakich byliśmy. Może brzmi to nieskromnie, ale cóż :D Mówiłam, że będziemy błyszczeć i tak też było!

Ogromnie jesteśmy wdzięczni szczególnie naszym usługodawcom. Jeśli chodzi o kamerę to dowiemy się za kilka miesięcy, natomiast zdjęcia dostaliśmy już w tydzień po ślubie i są przepiękne, a DJa chwalili wszyscy, włącznie z ciotkami, które na wieść o DJu podczas zapraszania reagowały delikatnym kręceniem nosami :P Teraz zwracały honor twierdząc, że nie sądziły, że wesele z DJem może być lepsze od tego z zespołem :D 

Mogę tylko powiedzieć, że prawdą jest, iż jest to jeden z najpiękniejszych dni w życiu, że mija w szalenie szybkim tempie i że chciałoby się go przeżywać wielokrotnie :) Z ciekawostek powiem, że na sesji w trawach i zbożach zgubiłam obydwa klipsy do butów (Coquet, bardzo polecam! jak widać były aż tak wygodne, że nie zauważyłam jak spadały xD), a uwierzcie mi, że przeprawa przez zboże sięgające ponad pas z princessie nie należało do najprostszych :P Upominki dla gości postawione przy nakryciach tylko po części spełniają swoją rolę, bo część niestety nie została zabrana, a szkoda. Wódki kupiliśmy wg zasady 0,5 l na osobę więc na 100 osób było 100 butelek + karton na bramki. Zostały nam 2 pełne kartony wódki i kilka sztuk luzem, ale dużą robotę robił u nas drink bar i bimber, którego było aż 10 litrów (zostało jakieś 3 :P) więc lepiej kupować więcej :) Wina zeszło mało, na 3 kupione kartony zostały się 2 całe (ale lubimy wino więc no problem). Naprawdę nie warto też stresować się szczegółami, a skupić na tych "dużych" punktach, bo ludzie zasadniczo nie zwracają na te drobnostki uwagi, ba, same nie zwracamy, bo tyle się dzieje dookoła. Tuby spełniły swoją rolę, więc jak możecie ich używać - polecam :) Dodam, że goście byli hojni, zwróciło się 2/3 wesela :) Było bajecznie, każdemu życzę tak cudownych wspomnień jakie my mamy z tego dnia! Ps. Kornelia to moje drugie imię :)
fot. Jakub Nowotyński

niedziela, 3 lipca 2016

W swoim 27letnim życiu brałam już udział w wielu ślubach, weselach i wieczorach panieńskich.. ba! nawet miałam  okazję  taki organizować. Dzięki temu, że już poniekąd wiem z czym to się je sama mam już też wizję swojego, choć póki co troszkę odległego.


 Czego absolutnie bym nie chciała?

I tu natchnął mnie post SUNCAROL o striptizie na kawalerskim ( klik ) ... nigdy przenigdy nie chciałabym mieć tancerza erotycznego na moim jak to niektórzy żartobliwie nazywają "ostatnim wieczorze na wolności".
Co więcej.. miałam kiedyś tą "przyjemność"  brać udział w czymś takim i te złe wrażenie pozostało w mojej głowie do dziś..
Nie będę się szczegółowo tu nad tym rozwodzić, ale obrzydzenie jakie wywołał we mnie ten mężczyzna, który nie dość że przyjechał trzy godziny później niż godzina na którą był umówiony, dodatkowo wręcz zionął alkoholem.. jest nie do opisania.
Dziewczyny, które pana zamawiały wstydzą się do dziś, chociaż teraz aktualnie jest to temat do żartów i zazwyczaj wspominając to mamy niezły ubaw.
Tak więc.. odpada.

zdj. gazeta.pl


Kolejnym pomysłem na panieński dość popularnym a według mnie kompletnie bez sensu jest wypad do SPA.
Dlaczego ? Bo nie jest to forma żadnej zabawy, a chyba właśnie "bawiąc się" chcemy spędzić ten wieczór. Dla mnie to forma odpoczynku i relaksu.
Osobiście takie wyjazdy wolę zostawić na zupełnie bez okazji weekend z siostrą, mamą czy przyjaciółką.
Poza tym pamiętajmy, że jest to dość kosztowna forma "rozrywki" , i jeśli któraś z was lub osoba zajmująca się organizacją wymyśli coś takiego zwróćcie uwagę na koszty i upewnijcie się, że każda z osób zaproszonych będzie sobie mogła na taką przyjemność pozwolić.

zdj. zalesiemazury.pl



Jestem na tak. Ale.. ?

Zabawa w klubie.. tak, o ile jest możliwość zrobienia wcześniejszej rezerwacji stolika/loży itp.
 Dla mnie każda forma "standing party" nie jest żadną przyjemnością, a biorąc pod uwagę fakt, że na takie imprezy jak wieczór panieński często zakładamy obcasy to chyba lepiej jak chociaż na moment będziemy miały możliwość odpoczynku. A wiemy jak to w klubach wygląda, zwłaszcza w weekend. :)
Poza tym wiele takich miejsc ma zniżki dla dziewczyn "żegnających wolność swojej przyjaciółki" więc warto wcześniej poinformować o tym obsługę . :)

zdj. wordpress.com


Imprezy wyjazdowe.. również jestem na tak, ale należy zadbać, żeby owa wycieczka odbyła się trochę wcześniej aniżeli tydzień przed ślubem. Mało która panna młoda najzwyczajniej na świecie ma na to czas.

Domówki .. ta forma jest dla mnie bardzo odpowiednia chociaż pewnie wiele z was nazwie mnie "sztywniarą". :) .
Plusy są takie , że nie szarpie zbytnio za kieszeń, czujemy się swobodnie w gronie przyjaciółek/koleżanek/znajomych z rodziny.
Ale... ale musimy zadbać o miejsce- dom/mieszkanie, które na pewno pomieści odpowiednią ilość osób bo wiadomo, że na 33m kwadratowych ciężko nam będzie posadzić 15 osób.

 Można też zorganizować wyjście do kina, paintball, imprezę tematyczną  np. w stylu pin up  czy wiele innych atrakcji .. ale pamiętajmy.. to nam drogie Przyszłe Żony powinno być w tym dniu najlepiej.
Nie bójmy się o swoich obawach powiedzieć naszej świadkowej czy osobie zajmującej się organizacją. 


sobota, 2 lipca 2016

Ponieważ niedawno świętowałam swój wieczór panieński, a narzeczony - kawalerski, wynikła między nami chyba pierwsza, większa kłótnia, która jak się później okazało spowodowana była jak to zwykle bywa nieporozumieniami,ale od początku...



Chcąc nie chcąc dowiedziałam się, że któryś z chłopaków zaproponował zabranie mojego narzeczonego do klubu ze striptizem. Prawdę powiedziawszy sprawę potraktowałam bardzo poważnie, może nawet z tej perspektywy powiem, że za poważnie (nie wiedziałam kto ani w jakim kontekście) i rozmówiłam się w tym temacie z narzeczonym. A właściwie to nie rozmówiłam, zaatakowałam. Jestem szalenie zazdrosna, może nie aż do przesady, ale nie próbuję nawet sobie wyobrażać sytuacji zdrady, wystarczy mi jak zareagowałam na sen o tej tematyce... 
Wracając do tematu striptizu doszło między nami do wymiany zdań, podczas której narzeczony z rozbrajającą szczerością przyznał, że "jest ciekaw jak to wygląda" i jednocześnie, że "nie zamierza iść do takiego miejsca", a także, że striptizerka to nie to samo co pani lekkich obyczajów. Wzbudziło to we mnie bardzo wiele emocji i przyznam, że jak zazwyczaj staram się reagować na chłodno, tak tym razem emocje w typowo kobiecy sposób wzięły górę. Zamiast słuchać, przekrzykiwałam, że co gdy będzie "ciekaw" jak to jest być z inną? Dlaczego w ogóle jest ciekaw? Jak śmie? Z perspektywy czasu uważam, że nad interpretowałam. Raz, że "pomysł" striptizu wyszedł od szwagra, który tylko sobie żartował. Dwa, że świadek panował nad sytuacją i od razu poinformował, że mój przyszły mąż nie życzy sobie takich atrakcji i nikt tego więcej nie poruszał. Został jednak pewien niesmak.. Niesmak jego ciekawości.

Analizowałam to w sobie przez jakiś czas, on zapewnił, że nic takiego nie będzie mieć miejsca, że nie chce żadnej innej kobiety, dlatego wychodzi za mnie, że to zwykła ludzka ciekawość, która wcale nie implikuje zaspokajania ciekawości. Nie mam powodu by nie wierzyć i nie ufać, nie mniej jednak ta sytuacja pozwoliła mi zobaczyć w moim mężczyźnie...mężczyznę. Tak samo narażonego na ciekawość, pokusy, których wcale nie musi chcieć spełniać, ale jednak jako istotę, która jak każdy z nas, jest ciekaw, czasem też tego co leży w strefie tabu. Bo zasadniczo muszę powiedzieć, że z pogardą wypowiada się o kobietach, które się nie szanują, nie dbają o swoją reputację, handlują ciałem. 

Jestem bardzo ciekawa jakie byłyby Wasze reakcje, jakie są zapatrywania na kwestię striptizu. Dla mnie jest to niestety słaba i przykra "rozrywka". Ja w podobnej sytuacji czułabym zażenowanie i czułabym się źle i nie w porządku w stosunku do mojego mężczyzny. Tak samo bardzo by mnie zraniło gdyby on reflektował na tanią podnietę obcą, półnagą czy nagą kobietą, gdyby ta ciekawość wygrała w nim z szacunkiem do mnie i do kobiet w ogóle. Ale wiem też, że są kobiety, które deklarują, że nie widzą żadnego problemu w tym, by ich przyszły mąż oddawał się takim rozrywkom. Mnie nie mieści się to w głowie, bo tak mocno go kocham, że boli mnie sama myśl, że mógłby się podniecać zupełnie obcą, gołą laską, podczas gdy ma mnie i to ja powinnam jedynie budzić w nim takie emocje i pożądanie. Dla mnie to nie jest taki sam argument jak to, że na plaży też spojrzy na ciało innej, czy na ulicy. To jest zupełnie inna, normalna sytuacja codzienna, tak samo on jak i ja możemy na kogoś spojrzeć, uznać za ładną/ przystojnego, ale nie jest to nastawione na podniecenie się, więc nie odbieram tego negatywnie.

Co wy uważacie o striptizie w wieczór kawalerski (i nie tylko)? Czy to coś normalnego i naprawdę nie miałybyście z tym żadnego problemu? A może zabolałoby Was takie zachowania? Czekam na Wasze komentarze.






zBLOGowani.pl