poniedziałek, 21 grudnia 2015

Czas i miejsce : Piątek, Katowice, godz 22.00 ( tak plus minus) , balkon. WIGILIA Firmowa.
Czyli dobry a nawet idealny czas i miejsce na lekkie poirytowanie.
Wszyscy wiedzą, że w jakiś tam sposób jestem trochę inna. Że przede wszystkim nie cierpię słowa tradycja. I też do przestrzegania jej bardzo mi daleko. Dawno temu, chyba jeszcze zanim poznałam mojego K. postanowiłam za wszelką cenę uciekać od niej ( tradycji rzecz jasna ) przy organizacji ślubu i wesela.. Tak, to trochę śmieszne ale my "dziewczynki" tak mamy! :)
Jak się okazuje spotyka się to z coraz większym oburzeniem ze strony ludzi z mojego otoczenia.
Tematem numer jeden balkonowego posiedzenia ( w temperaturze około -5 stopni ) był mój plan na typowo "amerykańskie zapożyczenie" a mianowicie chodzi o spotkanie się dopiero z panem młodym w kościele przy ołtarzu . Co za tym idzie - brak błogosławieństwa rodziców w domu.

-"No bo jak to tak, przecież tak nie można , przecież to tradycja, przecież ksiądz na to nie pozwoli, przecież rodzicom będzie przykro".. haaaaaaallllllooooo przecież ja tu jestem, nigdzie nie wyszłam!...A kto bierze ślub? Ja i K. czy moi rodzice?

Przez kilkanaście minut, dopóki nie poczułam. że moje usta robią się fioletowe z zimna i pora wracać do środka trochę się nasłuchałam. W zasadzie nie wywarło to na mnie większego wpływu - ale wysłuchać wypadało.
To nie tak, że chcę zrobić coś na siłę, komuś na złość. Chcę żeby ten dzień był moj, a w zasadzie to nasz - od początku do końca. Chcę, żebyśmy mieli pełen wpływ na to co się dzieje, żeby nic nie było wbrew naszej woli. Żebyśmy do niczego nie byli przymuszani - żebyśmy czuli się najbardziej komfortowo i szczęśliwie jak tylko się da w tym NASZYM DNIU.
 I mimo wszystko nie potrafię zrozumieć takiego oburzenia w tej sprawie.

Nie wiem czy jest coś złego w takich odstępstwach od "tradycji" , według mnie nie.
Marzenia są po to, żeby je spełniać.



wtorek, 15 grudnia 2015


Pogoda iście zimowa natchnęła mnie na tego posta ( to nic, że piszę go w środku dnia PRACY odkładając na bok swoje obowiązki ) !
Mimo, że nie cierpię marznąć to kocham zimowe plenery. To jak wygląda przyroda dookoła..  I gdyby nie moje uwielbienie do jesieni i października, to z pewnością brałabym ślub właśnie o tej porze roku. I nie przeszkadzałyby mi grube rajstopy, futerko i zaczerwienione od zimna policzki.


Dodatkowo jestem fanką ( i to nie żart bo to podchodzi wręcz pod fanatyzm ) sukni z długim rękawem i tak jak w połowie sierpnia w totalnym upale pewnie wszyscy patrzyliby na mnie ze zdumieniem , że przykryłam się po samą szyję tak zimą nikogo by to nie dziwiło. 

Sesje w górach, ze śniegiem po kolanach mogę oglądać godzinami. I zastanawiam się, czy sama ze swoją nie poczekam na pierwsze śniegi. 

I tak jak czytałam o wielu minusach ślubu i wesela zimą tak ja żadnych minusów nie widzę. Wszystko przy odrobinie pomysłu można obejść.  

Moje ulubione zdjęcia z plenerów zimowych ! :




czwartek, 10 grudnia 2015

667/ ' Powiedziała "tak" ! '

Wiem, mówiłam kiedyś, że zaręczyny to według mnie zbędna rzecz, że jest mi niepotrzebna, że bez sensu i takie tam. Że ważniejsze uczucia. Ale wczoraj.. wczoraj coś we mnie pękło.

Przemka, bo o nim mowa znam już jakieś 20 lat. Chodziliśmy razem do szkoły. Kilka lat temu zamurowało mnie i to dosłownie kiedy dowiedziałam się, że choruje na stwardnienie rozsiane.. Jak to? Przecież ma dopiero dwadzieścia parę lat...
SM to choroba nieuleczalna. Za pomocą rehabilitacji i odpowiednich leków można jedynie powstrzymać jej rozwój.. i to szczerze mówiąc "o tyle o ile". Ale Przemo się nie poddaje! Od kilku lat dzielnie walczy, dodatkowo angażuje się w wiele akcji charytatywnych. Ostatnio razem z małą Natalką wziął też udział w sesji do kalendarza, z którego dochód będzie przeznaczony na protezy rączek dla dziewczynki.
I to za sprawą tego chłopaka ( a w sumie już dorosłego faceta bo ma 26 lat! ) ja "twarda" dziewczyna" ślimtałam wczoraj wieczorem przed swoim laptopem. I naciskałam replay, replay i replay!
I tak.. zaręczyny są ważne. Wiem, że dla Przemka musiało być to trudne ale kciuk a nawet dwa w górę!

A oto powód mojego wzruszenia :

Powiedziała "tak" !


Panowie, dbajcie o swoje kobiety, bo nic nie jest na zawsze wszystko jest na dziś!


wtorek, 8 grudnia 2015

669/Dwoje nie do pary?



Tekst ślubny/nieślubny. O związkach i relacjach niezbyt łatwych, w sumie to takich, o których się mówi „nie mają prawa bytu”.Bo i mój do takich należy.

Poznaliśmy się w niezbyt sprzyjających okolicznościach, porze roku, miejscu itp. Ogólnie wszystko na nie. Nawet typ faceta- kompletnie nie mój. Moje serce było wtedy w kawałkach a jego poczucie humoru potrafiło je idealnie posklejać. Więc pomyślałam „co Ci szkodzi”. I zaszkodziło, bardzo szybko. I znów pomyślałam, ale tym razem „kompletna pomyłka”. No więc zaczęliśmy od początku : od przyjaźni ( damsko –męskiej…tak nie istnieje, teraz to wiem- bo przecież za niecałe dwa lata bierzemy ślub!). Nie traktowałam tego absolutnie jako ścieżki do związku, no bo przecież „dwa razy się do tej samej rzeki nie wchodzi”. Świetnie nam się rozmawiało, idealnie spędzało ze sobą czas. Godziny leciały nieubłaganie, mimo że tak bardzo się od siebie różniliśmy i wspólnych tematów wydawałoby  się nie mieliśmy zbyt wiele. A jednak. 

Jako „przyjaciele” nauczyliśmy się kłócić i godzić. Nauczyliśmy się znosić swoje humory. Rozmawiać i milczeć- wspólnie. Miesiącami odpychaliśmy od siebie myśli o czymś więcej niż tylko przyjaźń, aż pękło. Buch buch , bam bam! Nie nagle, bo była to decyzja obojga. pierwsza w życiu wspólna i przemyślana.
Do dzisiaj widzę te kolosalne różnice między nami. Od ulubionej muzyki po ulubioną potrawę. Jesteśmy jak biały i czarny, jak pieprz i sól, jaka woda i ogień- a jednak razem. 

Podpisuję się pod tym, że przeciwieństwa się przyciągają ale dodam- z niesamowitym trudem. Trzeba dużo nad sobą pracować , żeby się udało. Żeby ciągle się udawało. Każdego dnia druga osoba będzie nas zaskakiwała, tylko my musimy potrafić akceptować te „niespodziewajki”.

wtorek, 1 grudnia 2015

Ostatni weekend spędziliśmy razem z K. uprawiając aktywne lenistwo i obżarstwo w naszym "miejscu na ziemi" .. gdzie zresztą za 676 dni będziemy świętować swój dzień ( kurcze, a miało być tak nieweselnie ).
Jedni mówią, że to nasza obsesja, że czemu ciągle tam.. a my czujemy się tam jak w domu. Po prostu.
Pierwszy raz razem w Beskidy pojechaliśmy prawie dwa lata temu. Ot taka ucieczka od rzeczywistości. Od tamtego czasu jest to nasza 'prawie' co miesięczna tradycja. I niby razem, niby nie robimy nic szczególnego ale wierzcie mi czy nie.. odpoczywamy.
Tylko tam pozwalam sobie na mega tortillę, po której czuję jak pękam i wino. Tylko tam budzę się sama od siebie o 7 rano w niedzielę, a nie tak jak w domu śpię do południa. Tylko tam nie przeszkadza mi mróz i śnieg, kiedy ja tak strasznie nie cierpię zimy. Tylko tam czuję się tak spokojna.
I chyba nikogo już nie dziwi nasz wybór co do miejsca ślubu i wesela.

Powiem szczerze mówiąc, że nie ma nic gorszego od powrotu do szarej rzeczywistości po takim oderwaniu na moment.. ale warto.
Plusem wszystkiego jest to, że żeby wyjechać odpocząć jedziemy dokładnie 1,5 h. Niewiele. Półtorej godziny zajmuje nam przeniesienie się do świata, gdzie wszystko co nas trapi przestaje mieć na moment znaczenie. Gdzie nie spoglądamy co chwilę na telefon, gdzie internet jest czymś czego mogłoby wcale nie być.
Gdzie w tej codziennej gonitwie na chwilę zatrzymujemy się i przypominamy sobie jak ważne jest to, żeby cieszyć się sobą.
Nie chciało mi się wracać do domu, do pracy, nawet do pisania tego bloga.


Dbajmy o swoje związki, o relacje, zadbajmy o to żeby czasem w tym natłoku spraw i obowiązków przypomnieć sobie kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Bo "nic nie jest na zawsze, wszystko jest na dziś". Pielęgnujmy uczucia... może takim małym wypadem, może spacerem, może pyszną kolacją niespodzianką albo spacerem.. ale usiądźmy czasem i bądźmy ze sobą tak PO PROSTU. :)


ps.Kocham te momenty, kiedy mam ochotę krzyczeć chwilo trwaj!



 
 zdj. prywatne 




I KLIK na relaks. Taki mój chwilowy, replay setny raz.





zBLOGowani.pl