czwartek, 14 kwietnia 2016



Dziś okazało się, że ktoś jednak czasem czyta to co tu napiszę. Jedna z moich serdecznych koleżanek wróciła w rozmowie do jednego z moich postów ( który zresztą w tytule posiadał  coś co sugerowało, że jednak będzie ciąg dalszy) .. I mimo, że planowałam wypocić coś tu dopiero jutro ( jak na zapracowaną i zabieganą kobietę przystało) to jednak zrobię to dziś , póki wena jeszcze siedzi obok mnie i trzyma mnie jakoś w ryzach ! :)

W poprzednim poście o mnie jako o kandydatce na żonę „prawie idealną” było o różnicy poglądów w tematyce kinowej,  sportowej i  o mojej cukierniczej porażce.
Wspomniałam o tym, że skonsultuję się z moim K i oto co wyniosłam z tej rozmowy ( a przypominam, że małżeństwem jeszcze nie jesteśmy więc wiedzę swoją opiera tylko na tej naszej „przedmałżeńskiej sielance” i obserwacji małżeństw w naszym otoczeniu).
No więc … idealna żona (no, prawie).. 
Pamięta, że mąż nie ma problemu ze słuchem. Nie powtarza mu 5 razy jednego i tego samego „doprowadzając go do białej gorączki” .
Pamięta, że mąż nie ma alzheimera i nie pyta go trylion razy czy pamięta o tym, tamtym czy owamtym.
Pamięta, że najlepsi kucharze świata to faceci i daje mu czasem poeksperymentować w kuchni.
Pamięta , że jeśli ktoś nie pisze smsów co pół godziny i nie bombarduje tefonami co godzinę to wcale nie odszedł, nie wyprowadził się ani nie wyjechał na bezludną wyspę .. on po prostu też ma swoje zajęcia (może to dla niektórych niespodziewanka ale małżeństwo to nie jest sklejenie ze sobą dwóch osób – oni nadal mają swoje życia, swoje obowiązki, pasje i zainteresowania) .
Pamięta, że przed ołtarzem nie zamienił swoich kilku(nastu) kolegów na małżonkę- sztuk jeden.

Ogólnie to wam powiem, że idąc tokiem myślenia mojego K. to ta żona, prawie idealna (rzecz jasna)  ma strasznie dużo rzeczy do zapamiętania. I obawiam się, że gdybym ciągnęła ten temat to tych punktów na tej liście byłoby dużo więcej. Cóż poradzić? 

Ale jak to powiedział  John B. Priestle:
"Kochająca żona - taka, która('PRZEDE WSZYSTKIM') dla męża uczyni wszystko, prócz rezygnacji z krytykowania go i z prób ulepszania jego charakteru. " :)





sobota, 2 kwietnia 2016



A gdybym tak dziś.. dziś wychodziła za mąż… to jaki byłby mój ślub, jakie byłoby wesele?
Odpowiedź jest prosta : kwieciste!

Tulipany, lilie, narcyzy, margerytki, krokusy, konwalie, bzy…. Jest w czym wybierać!
I tak jak jeszcze do niedawna nie interesowałam się w ogóle kompozycjami kwiatowymi a jeśli samej już mi przyszło takie komuś kupować to mimo wszystko wolałam zdać się na gust Pani Kwiaciarki, to dziś dzięki temu ,że jestem poniekąd zmuszona się tym „pasjonować” staje się ze mnie niezły znawca !

I osobiście uważam, że ze względu właśnie na wachlarz dostępnych kwiatów ślub wiosną to niesamowita sprawa! Nadal jestem zakochana w mojej jesieni ale wiosna .. wiosna to tak specyficzna pora roku, tak radosna, tak kolorowa, że chyba nawet niespecjalnie trzeba szukać motywu (tematu, koloru) przewodniego bo gdzie nie spojrzeć same się nasuwają.. :)
Zieleń, żółć, róż, fiolet… to chyba najświeższe i najbardziej radosne możliwe kolory .

Powiem szczerze, że gdybym brała ślub teraz to nie wiem czy nie zdecydowałabym się również na „kwiaty we włosach” ( mimo, że osobiście jestem przeciwnikiem wszelakich zdobień we włosach począwszy od welonu kończąc  na opaskach – ale o tym już w osobnym poście) albo chociaż na delikatne  kwieciste zdobienia umieszczone gdzieś na sukni .. 

Na dole kilka wiosennych inspiracji a ja uciekam korzystać z pięknej pogody póki jest, bo jak wiadomo : kwiecień plecień co przeplata trochę zimy trochę lata! :)







 Poleca  również :



piątek, 1 kwietnia 2016

W całym planowaniu wesela postawiliśmy sobie za cel ustalenie kilku najważniejszych kwestii, których będziemy się trzymać od początku do końca.
I tak było między innymi z miejscem ślubu ( w sumie to rejonem w którym się odbędzie ), z liczbą gości, z wyrzuceniem z menu rosołu ( to dla mojego K. mimo wszystko BARDZO ISTOTNA KWESTIA ) i z miejscem do którego wybierzemy się w podróż już po tym całym "zamieszaniu" ..

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz oglądałam "pod słońcem Toskanii" niezbyt interesowała mnie sama fabuła filmu tylko widoki.. przepiękne widoki! Miłość od pierwszego wejrzenia! K. szybko tym uczuciem się zaraził i wybór Toskanii na podróż poślubną był po prostu oczywisty.
Co przemawiało za? Wszystko. Przede wszystkim Florencja (bo tam właśnie się wybieramy) to nie jest miejsce gdzie jedzie się leżeć plackiem nad basenem łapiąc każde nawet najmniejsze promienie słońca. Oboje jesteśmy raczej zwolennikami aktywnego wypoczynku.. I nie chodzi tu o bieganie od rana do wieczora po zamkach, muzeach, kościołach etc. tylko o "poznawanie" nowej kultury. :)

Tak więc żyjąc z tym naszym planem parę dni temu szukając wakacji na ten rok wpadłam na super okazję tygodniowego wypoczynku we wrześniu właśnie w ..Toskanii! Pomyślałam "nieeee... to dopiero za rok.." , szukałam dalej .. ale co 5 minut jednak wracałam do tej strony, gdzie widniał "wyjazd naszych marzeń". Może żadna inna oferta nie była tak atrakcyjna? A może to po prostu było silniejsze ode mnie... tak więc jakieś pół godziny później już robiłam rezerwacje.
I to okazało się jedną z najprostszych rzeczy jaką musiałam zrobić tego wieczoru. Drugą, już dużo trudniejszą było poinformowanie K. o "małej zmianie planów".
Niby nie chciał, niby po co już teraz, niby po co coś zmieniać ale wystarczyło położyć przed nim katalog i zmiana zdania nastąpiła tak nagle, że aż samej ciężko mi było uwierzyć.

Z jednej strony - super! Przecież za rok na pewno znajdziemy inne miejsce równie piękne, które będzie tak samo warte zobaczenia.
Ale z drugiej- nie mamy w sobie nic asertywności ... a jednak przy organizacji wesela trochę się przydaje.. :)










zBLOGowani.pl