niedziela, 22 listopada 2015

685/ wpadka!



Po pierwsze żadnych basenów.. mimo, że umiem pływać. :D
Po drugie.. żadnych zmęczonych świadków. Po trzecie zresztą też :D
Po czwarte.. lepiej zapomnieć o jakichkolwiek namiotach, podpieranych czymś co może służyć za rurę dla niespełnionych 'poldensowiczek'.. :D
Po piąte.. żadnych skocznych pierwszych tańców!
Po szóste i po siódme.. pasek do spodni. Obowiązkowo!
Po ósme.. chyba jednak piętrowy tort to nie najlepszy pomysł.
Po dziewiąte.. żadnych skłóconych fotografów/kamerzystów - a już na pewno ruskich.
Po dziesiąte.. ogarnięty organista!


Dobrej nocy/ Miłego poniedziałku!




sobota, 21 listopada 2015

685/ Żona prawie idealna? cz. 1



Żona ze mnie idealna chyba nie będzie. Bo i dziewczyna ani narzeczona nie jest. Ale może na ‘prawie’ się załapię. Dzisiaj skupię się na moich wadach.
Kiedy na rozmowach kwalifikacyjnych proszę o podanie „obiektywnie 5 swoich wad” i widzę przerażenie w oczach od razu sobie myślę „ciekawe co Ty byś mądralo powiedziała” po czym zaraz pojawia się kolejna myśl „chwal te dni kiedy siedzisz po tej stronie stołu”.
Z racji, że strachu nie lubię zawsze zmniejszam ilość słabych stron do 3 … i ku mojemu zdziwieniu wcale to jakoś nie pomaga.
Dziś skupię się na moich wadach w związku. Nie zakładam z góry liczby ( po co sztywne ramy) … ile znajdę tyle wymienię .. oby tylko nie okazało się, że w środku nocy będę musiała edytować posta bo przypomniały mi się inne, i inne..
Po pierwsze: Fanka romantyzmu na ekranie.
(I tutaj pojawia się szeroki uśmiech ) bolączka K. , taka ogromna! On – fan fantasy i thrillerów oddał serce swe niepoprawnej filmowo (i nie tylko) romantyczce.
Jeśli miałabym do wyboru pójście do kina na „Listy do M. 2” i nową część „Gwiezdnych wojen” (nawet nie wiem jak ona się tam dokładnie zwie) zgadnijcie co bym wybrała?
Na horrorach zamykam oczy, na westernach usypiam, na sience- fiction („zając w switrze”/ „pająk ćwiczy”) bawię się w rolę komentatora – podobno bardzo wkurzającego.
Jednym słowem – nie możemy razem zasiadać do wieczornego seansu przed tv. Do kina też ciężko nam się wybrać, ewentualnie na jedną godzinę ale dwa osobne filmy w osobnych salach. 



Po drugie: Antyfanka chłopków biegających za piłką po murawie.
Piłka nożna- po horrorach i pomidorach trzecia rzecz na mojej liście „Nie zatęsknię jak zniknie”. Ile razy tłumaczono mi co to spalony, ile zawodników w drużynie, co robi prawy skrzydłowy? Nie macie pojęcia..
Już słyszałam takie teorie, że ja słucham owszem ale potem następuje celowe wyparcie, żeby znów komuś szargać nerwy podczas kolejnego meczu. A gdzież tam!
Czyli.. mój K. nie zasiądzie ze mną przed tv, nie będziemy sobie sączyli piwka i kruszyli chipsami po kanapie podczas meczu.. NIGDY.
Ewentualnie mogę przygotować przekąski i uciec z domu na jakieś półtorej godziny. I to też się chwali. 



Po trzecie: Podobno nie można schrzanić murzynka.
A jednak. Powiem tak.. jeszcze nie poznałam piekarnika, który by się ze mną polubił. Ile razy próbowałam upiec coś, co miało być ciastem, ciasteczkiem, muffinką itp. tak za każdym razem moja wiara w siebie słabła coraz bardziej.
Tak więc w naszym małżeństwie nie pojawi się nigdy zdanie „Kochanie upiekę ciasto na niedzielę”. Do końca życia będziemy skazani na dobroć naszych mam (ewentualnie mojej siostry) i zostawianie pieniędzy w cukierniach.
„Ale żeby tak nawet zwykłego jabłecznika nie potrafić upiec?” – zapytała babcia.
„no nie..” – odpowiedziałam ze łzami w oczach smutna Ja. 



Oprócz antytalentu cukierniczego, zerowej wiedzy w temacie który ‘jara’ wszystkich facetów i totalnego uwielbienia dla melodramatów myślę, że nie mam żadnych poważniejszych wad, które mogłyby jakoś poważnie wpłynąć na nasze przyszłe małżeństwo.
A tak szczerze to co ja piszę ... Lubię sprzątać, umiem gotować, opuszczam za sobą deskę w toalecie i kocham prasować- jestem kandydatką na „żonę prawię idealną”. 



ps. Na wszelki wypadek tytuł posta edytowałam. Być może pojawią się kolejne posty z tego cyklu i na części 1 nie poprzestanę, muszę w tej kwestii tylko skonsultować się z moim K.
Strach się bać, ale cóż.. konstruktywna krytyka czasem jest bardzo ważna i pomocna. :)

686/ walczę ze zmierzlotą dobrą lekturą.

Dzisiaj taki post wcale nie ślubny, ale i takie będą.
Od kilku dni walczę z totalną zmierzlotą, z deprechą jesienną.. Pierwszy krok już za mną- czyli przyznanie się do stanu obecnego. Koniec z wypieraniem go!
Od zawsze i chyba już na zawsze moim lekarstwem na wszystko jest książka. Dobra książka.
Parę lat temu zaczęłam lubować się w opowieściach o ludziach z Karoliny Północnej. W sumie to romansach. Przeżywałam z nimi wszystkie mniej lub bardziej ważne wydarzenia, płakałam kiedy umierał im ktoś bliski, uśmiechałam kiedy mężczyzna robił swojej ukochanej niespodziankę, drżałam kiedy ktoś był w niebezpieczeństwie.
I wiecie co właśnie w tym momencie sobie uświadomiłam? Wcale nie odkryłam Nicholasa ( bo o Sparksie tutaj mowa) kiedy natknęłam się na jego pierwszą książkę, ale wtedy kiedy pierwszy raz obejrzałam film "Szkoła uczuć". No dziewczyny.. która z was nie zna historii nieśmiałej Jamie Sullivan, córki pastora i największego 'bedboja' w mieście Landona Cartera? Chyba wszystkie.
Niedługo potem dowiedziałam się, że scenariusz powstał na podstawie powieści "Jesienna miłość" Nicholasa Sparksa, który ( i tutaj powiem taką ciekawostkę) sam pisał i nadal pisze scenariusze do wszystkich ekranizacji swoich książek.
Po "Szkole uczuć" był "Pamiętnik" ( też pewnie wszystkim znany) i w tym momencie stałam się prawdziwą fanką jego twórczości. Jak na prawdziwego mola książkowego jednak wolę czytać niż oglądać. W książkach jest więcej treści i pracuje wtedy nasza wyobraźnia. Chociaż powiem szczerze .. obsada, gra aktorska, scenografia w każdym filmie zaspokajają w 100 % moje oczekiwania. Uwielbiam wracać do nich po jakimś czasie tak jak i do książek. Nicholas jest autorem dziewiętnastu powieści, dziesięć trafiło na duży ekran (jedenasta trafi w walentynki 2016 roku ).
Akurat jestem w trakcie czytania "Dla Ciebie wszystko", po raz drugi. Lekka, wciągająca lektura, może nie ma już tego efektu "wow" na końcu, ale jest idealnym lekarstwem na chandrę.
Nie powiem wam, która jest według mnie najlepsza bo wybór ciężki. Bardzo podoba mi się w nich to, że zazwyczaj nie ma tak zwanych happy endów, a jak już wspominałam jestem zawodową beksą więc poszlochać ( jak to?? nie ma takiego słowa?? ) lubię.
Bezapelacyjnie .. Sparks jest moim ulubionym pisarzem.



Więc dziewczyny, jeśli przechodzicie aktualnie teraz to co ja, jeśli kompletnie nie macie pomysłu na siebie, na wieczór, na spędzenie weekendu to polecam przyjaźń z twórczością Sparksa. Mi pomaga .. a jeśli ja -"największa maruda na tej półkuli" wymiękam.. to i wam pomoże! 




ps. Żeby nie było, że tak kompletnie bez tematyki mojej ulubionej - milion razy próbowałam sobie wyobrazić scenariusz podobny do tego jak w książce "Ślub" .. i wiecie co.. może moja wiara w K. jest zbyt mała ... ale obawiam się, że z powodu kompletnego nieogarnięcia zapamiętałabym to wesele do końca życia - i to chyba nie z pozytywnych rzeczy ! :D

czwartek, 19 listopada 2015

688/ chandra , taka jesienna.

Raz do roku, mniej więcej w tym okresie łapie mnie coś, co wszyscy nazywają jesienną chandra/deprechą. A ja nazywam okresem wzmożonych fochów o nic i totalnego lenistwa.
I ja, teraz aktualnie mam ten stan. I jeśli mam byś szczera - strasznie tego nie lubię.

Rano coraz ciężej wstaje się z łóżka.. do tego stopnia, że dziś budzik mnie nie przekonał i zaspałam do pracy.
Wieczory też nie są lepsze, książka za nudna, film nie wciąga.. wszystko na nie.
I nie pomaga czekolada, nie pomagają zakupy, kino, przyjaciółka. Mojemu onemu się obrywa za nic i tak w kółko.

I patrząc dziś na tą szarość za oknem, na ten ni to deszcz ni to mżawkę, przypominając sobie że ubrałam już dziś zimowe buty i gruby zimowy sweter zastanawiam się co podkusiło mnie na robienie wesela jesienią. Jest szansa, że październik za dwa lata będzie piękny i słoneczny, ale jest też opcja, że będę akurat w połowie mojej jesiennej depresji ( czyt. płaczu o wszystko i o nic).
Skoro już powiedziałam o tym na głos, myślę że pierwszy krok do walki już za mną. Teraz szukanie motywacji do działania, do wyjścia spod koca.

a tymczasem SO COLD...



piątek, 13 listopada 2015

694/ bo beksa ze mnie straszna.

W trakcie swojego ślubu i wesela chciałabym wprowadzić kilka "udziwnień", które wiążą się dla mnie z ogromnymi emocjami. Jak ja to nazywam "wow akcje" .
Przede wszystkim moment wejścia do kościoła. Od zawsze marzyłam o tym, żeby to tata poprowadził mnie do ołtarza. Nie chcę również błogosławieństwa rodziców w domu, bo z założenia do kościoła będziemy wyjeżdżać z hotelu i co najważniejsze OSOBNO. Dopiero zobaczymy się przy ołtarzu pierwszy raz tego dnia. Sama droga do czekającego na mnie K. będzie pewnie trudna, może przez głowę przejdzie mi myśl "masz ostatnią szansę ucieczki.. teraz albo nigdy" ale świadomość, że tata prowadzi mnie na "zgubę" i jestem ze mną w tej chwili i oddaje mnie mężczyźnie, który odtąd będzie tym najważniejszym na pewno mnie wzruszy.
Do takich "wow" pomysłów dokładam również naszą własną przysięgę ( bonus do tej standardowej ). Ale za każdym razem kiedy oglądam filmiki na których para próbuje ją sobie powiedzieć łzy cisną mi się od oczu jak szalone. I zastanawiam się " Jak ja to zrobię??" ...
Szukam też alternatywy dla podziękowania rodzicom, bo jestem świadoma tego, że nie wyduszę z siebie ani słowa i w którymś momencie znów wyjdzie ze mnie beksa ( a makijaż na weselu rzecz święta! :D ) .
Kolejnym punktem "wow" będzie mój prezent dla K. (póki co ściśle tajny). I kolejny raz mój makijaż zostanie poddany ciężkiej próbie.. skąd to wiem? Bo nie ma takiej siły, która nas obojga przed tym uchroni.

Od jakiegoś czasu namiętnie oglądam teledyski ślubne i ślimtam przy nich jak małe dziecko.. Co mnie wzrusza? Sama nie wiem. Może emocje, które temu wszystkiemu towarzyszą, może ludzie tak bardzo w sobie zakochani?
Wiem jedno.. Beksa ze mnie niezła i jak nie zaliczę ataku płaczu to nie będę sobą. Taka już jestem.

Słyszałam, że płacz przed ślubem jest bardzo wskazany. Podobno wróżymy sobie, że po ślubie nie będzie już powodów do łez, a wszystkie dni przepełnione będą radością. A czy płacz podczas ślubu i wesela ( razy kilka) coś wróży? Chyba tylko miękki charakter Pani Młodej :D





czwartek, 12 listopada 2015

Ślub jest w jakimś sensie spełnieniem naszych marzeń, ale mamy do tego trochę inne podejście.
 K. (  "On" ) wychodzi z założenia , że w naszym "kosmicznym" związku nic to nie zmieni. Że już teraz traktuje mnie jak swoją małżonkę i sam tytuł i papierek nic nowego nie wniesie w nasze życie.
Ale podoba mu się sama idea "eventu" (zobaczmy czy będzie taki mądry za 695 dni- cwaniaczek) i mówi , że to jedna z najważniejszych rzeczy do zrobienia w jego życiu z listy, która gdzieś tam podobno istnieje.
K. ( "Ona") czyli ja, mam na to trochę inne spojrzenie. Pamiętam już jako mała dziewczynka byłam fanką tej części wyborów miss, a nie przegapiłam z ręką na sercu chyba żadnych, kiedy kandydatki wychodziły w sukniach ślubnych. Nic nie było w stanie oderwać mnie w tym momencie od ekranu telewizora.
Potem już jako nieco starsza dziewczynka byłam zauroczona programem " We dwoje". W obu edycjach wygrała pamiętam para, której kibicowałam od pierwszego odcinka.
Do moich ulubionych zabaw zaliczało się też owijanie jedną firaną a drugą zakładanie na głowę, przemarsz przez przedpokój w wysokich obcasach mamy i wyrecytowanie przysięgi małżeńskiej pluszowemu kaczorowi donaldowi. 

 I chociaż w życiu miałam na siebie mnóstwo pomysłów.. chciałam być baletnicą, stewardesą, aptekarką, sprzedawczynią w sklepie mięsnym ( a w rezultacie zostałam "korposzczurem" ) .. i mimo, że zdanie zmieniałam praktycznie co tydzień to jedno marzenie było jest i będzie niezmienne - bycie Panną Młodą.

Jakieś 20 lat później przejdę przez kościół w pięknej sukni, już nie ściągniętej po kryjomu z okna, gdzie na końcu nie będzie czekał na mnie żaden Donald a mój K. i z pamięci ( dokładnie, bo znam od dawna :D ) wypowiem te słowa, które uczynią nas mężem i żoną.
A następnego dnia obudzę się nie koło pluszowego misia a koło kogoś kto trzy i pół roku temu uczynił moje życie radośniejszym.


Bo "warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia" . !



niedziela, 8 listopada 2015

699/ Tyle pracy!

dzisiejsze popołudnie minęło mi bardzo szybko.. w samotności, bo mój K. jest daleko, ale za to w towarzystwie laptopa, poszukując szablonów, tworząc nagłówki...
przy dziesiątym chyba w końcu jestem zadowolona.. tzn może nie do końca, bo jednak coś mi dalej nie pasuje, ale może to tylko kwestia przyzwyczajenia.
Chciałam prostego szablonu, w którym łatwo będzie mi się odnaleźć i wydaje mi się, że trafiłam w dziesiątkę!
Tyle nauki w wolny dzień- jestem z siebie dumna! Bo prawdą jest, iż jestem INFORMATYCZNYM LAIKIEM, z ledwością obsługuję portale społecznościowe a co dopiero dodać inny niż proponowane szablon na bloga, jeszcze go edytować.. łałałiłi! :D

a teraz czas na wieczorną herbatę i serial.

ps. Tak na dobrą noc! bisquit - jeszcze lepiej


+ dziś mam rocznicę z 'to tylko ślub'. 50 dni! :)  

699/ Wspolne mieszkanie przed ślubem?

Pomysł na dzisiejszy post wpadł mi do głowy, kiedy przeglądałam nowy katalog IKEI ( mało oryginalnie, a jednak ! ).  Aranżacja wnętrz to w moim związku wspólna sprawa, bo oboje jesteśmy zdania że zanim staniemy na ślubnym kobiercu to musimy się lepiej poznać i przejść test "skarpetek na podłodze i notorycznie nieopuszczanej deski w toalecie".
Trzeba pamiętać, że wspólne gniazdko to bardzo ważny krok w związku. I podjęcie go będzie miało prawdopodobnie późniejsze konsekwencje. Nie ma ludzi idealnych, ani identycznych. Każdy ma swoje nawyki dlatego według mnie tak ważne jest żebyśmy się o nich dowiedzieli jeszcze przed ślubem. Wspólne mieszkanie wykłada tak naprawdę wszystkie karty na stół.
Nigdy w to nie wierzę, jeśli ktoś mi opowiada "żyje nam się super, dogadujemy się idealnie, wszystko jest takie jakie ma być". Że tak powiem GónwO PrawdA!
On jada w niedziele na śniadanie parówki , ona jajecznice. On musi mieć kosz na śmieci pod zlewem, ona na widoku. On pije kawę rozpuszczalną, ona parzoną. On nie widzi nic złego w tym, że pasta do zębów zostaje w zlewie po myciu zębów, ona nie może na to patrzeć. On ma dość wyciągania jej włosów spod prysznica, ona to tłumaczy porą roku.. długo by wymieniać.
Trochę to trwa zanim ustalą gdzie ma stać kubeł na śmieci albo co jedzą w niedzielę na śniadanie. Często takie wydawałoby się nam błahe sprawy są powodem naprawdę dużych  konfliktów, bo decyzję o wspólnym mieszkaniu zazwyczaj podejmujemy już jako dorośli ludzie i ciężko nam się wyzbyć swoich nawyków i upodobań.
Ja należę akurat do osób, którym kompromis jest znany, mimo że jestem zodiakalnym baranem i z natury bywam raczej uparta. Ale w tej całej mojej zawziętości zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji (zwłaszcza jeśli chodzi o włosy pod prysznicem :D ) i potrafię odpuścić.. bo przecież to dla dobra naszej wspólnej przyszłości.
Po co rozwodzić się rok po ślubie z powodu skarpetek na podłodze jak można to wypracować sobie dużo wcześniej?
Jeśli chodzi o wspólne mieszkanie ja oczywiście jestem na TAK.
Nie trafiają do mnie też tłumaczenia par ( a i takie znam), które chcą powstrzymać się od współżycia zanim przysięgną sobie dozgonną wierność przy ołtarzu dlatego też nie decydują się na wspólny kąt.. "bo będzie kusiło".
Nie przekonuje mnie to z dwóch powodów. Okazji do "skonsumowania związku" jest wiele, chociażby wspólne wakacje.. Jeśli para naprawdę chce poczekać z tym to jej się to uda. Co więcej pod jednym dachem łatwiej będzie sprawdzić czy ta decyzja jest obustronna. A może jednak okaże się, że robimy coś wbrew sobie ?
Po drugie ja akurat jestem zdania, że seks w związku jest bardzo ważny. I na tej płaszczyźnie również powinniśmy się poznać.  Niestety jak pokazują badania coraz więcej rozwodów jest z powodu braku lub nieudanego pożycia małżeńskiego.

Jeśli macie przed sobą taki dylemat to ja z ręką na sercu mogę wam powiedzieć, że nie ślub a wspólne gniazdo to najlepszy sprawdzian dla związku. I to od was zależy czy uda wam się go zdać!

Życzę wszystkim udanej niedzieli! :)




poniedziałek, 2 listopada 2015

705/ Dni zadumy.

1 i 2 listopada to takie dwa dni w roku totalnej dla mnie zadumy. Nie tylko nad tym co było, ale też nad tym co będzie. Przez 26 lat życie oszczędzało mnie na tyle, że nie zabrało mi nikogo z bardzo bliskich mi osób. I czasem nie potrafię sobie wyobrazić jak to będzie, kiedy zabraknie obok mnie kogoś kogo bardzo kocham.

Jedną z takich ukochanych mi osób jest mój Dziadek. Babci ze strony taty czyli jego żony nie zdążyłam poznać i tak czasem myślę, że od zawsze był dla mnie 2w1. Wiele wspomnień z wczesnego dzieciństwa mam właśnie z nim. I nie chcę rozczulać się tutaj i rozpływać nad tą relacją, bo nie zawsze była prosta i taka idealna jak bym chciała ale nie potrafię sobie wyobrazić mojego życia bez obecności tego siedemdziesięciolatka.
A słowa wypowiedziane przez niego dwa dni temu w drodze na cmentarz "chciałbym dożyć Twojego wesela i jeszcze mieć na tyle sił żeby z Tobą zatańczyć" utkwią mi w pamięci już na zawsze.
Są takie osoby, kóre chciałabym mieć przy sobie w dniu, który będzie dla mnie tak szczególny i Dziadek jest na pewno jedną z tych osób.Jedną z najważniejszych..

Te dwa dni jak pisałam to dla mnie dni zadumy ale i proszenia 'gdzieś tam kogoś wysoko u góry' o miliom chwil, które chciałabym jeszcze przeżyć ze swoimi bliskimi.



ps. Czy tylko ja mam zawsze łzy w oczach, kiedy słyszę ten kawałek? Dżem- do kołyski







zBLOGowani.pl