sobota, 16 lipca 2016


I stało się. To, czego sobie nie wyobrażałam nabrało kształtów, realności, stało się prawdą. Zostałam żoną i stało się to niemal dokładnie tydzień temu. Czas leci w takim tempie, że teraz sama nie wierzę, że to nie było wczoraj.. Ale od początku..

W rodzinnym domu gościliśmy rodzinę zza granicy, aby więc komfortowo wypocząć postanowiłam przenocować noc przed ślubem u mojej babci. Wieczorem jeszcze z narzeczonym robiliśmy próby generalne naszego tańca, który ostatecznie nie przybrał postaci mojego pieczołowicie wymyślanego układu. Postawiliśmy na kilka prostych i miłych dla oka elementów i kilku "wow" figur poprzeplatanych spontanicznym bujaniem i obrotami. Potem przyjechali rodzice narzeczonego, świadek i ostatecznie się rozstaliśmy. Przed snem postanowiłam napisać do niego kilka słów jako jeszcze narzeczona, wyszło mi pół strony, mój tata przekazał mu liścik w dniu ślubu i z tego co wiem, miał go na piersi w marynarce przez całą uroczystość!

Tej nocy spałam dobrze, zrelaksowana przyjemną kąpielą, płatkami kolagenowymi pod oczy i posłuchaniem ulubionej muzyki, zasnęłam jak dziecko i wypoczęta obudziłam się po 6. Zjadłam śniadanie, ubrałam się i...złapał mnie stres. Taki dosyć spory, brzuch lekko rozbolał. To była taka trema, którą sobie racjonalizowałam, uspokajałam samą siebie, ale ten stres tam sobie był i tkwił, nie chciał sobie nigdzie iść. W ruch poszły ziołowe tabletki uspokajające, połknęłam 3, zaraz przyjechał tata. U fryzjerki nadal się trochę stresowałam, choć nie okazywałam tego po sobie. Nagle zaczęłam się przejmować, czy fryzura i makijaż wyjdą, że zaczyna padać deszcz...Ale efekty przerosły moje wszelkie oczekiwania, fryzura była piękniejsza niż próbna, makijaż ciut mocniejszy, a deszcz przelotny więc przestał mi przeszkadzać. Bardzo stresowała się za to moja mama, która nie mogła spać przez całą noc poprzedzającą ślub. Mimo to wyglądała obłędnie, co zresztą jest nie tylko moją opinią!

fot. Jakub Nowotyński
W trakcie czesania i malowania okazywało się, że: stoły są inaczej poukładane i trzeba trochę zmienić usadzenie xD; florystka trochę zmieniła plany dekorowania samochodu; DJa nadal nie ma mimo że już mamy godzinę 12! Chyba tabletki już działały, bo przyjmowałam to dosyć spokojnie, a może byłam już wprawiona po tym, jak dzień wcześniej zadzwonił do mnie obcy facet z tekstem, że zamiast pana kamerzysty z którym się umawiałam, to on będzie kręcił nasz ślub xD 

fot. Jakub Nowotyński

W domu było trochę luzu, ale nic już od śniadania nie zjadłam. O godzinie 9 miałam czesanie, o 10 makijaż, przed 12 byłam gotowa, a po godzinie 13 zaczęłam się ubierać. W moim stroju czułam się OBŁĘDNIE. Wszystko mi się podobało, od bielizny (specjalny biały komplet bardotka, stringi i pas do pończoch - bardzo wygodne!) przez pończochy (Veneziana Mercedes, znakomita jakość!), podwiązkę, najcudowniejszą suknię (Spodabella 1412 Diana) i niemal 3 metrowy welon dwuwarstwowy zakończony szeroką koronką i koronkowe bolerko - ponieważ do kościoła chciałam iść stosownie ubrana oraz bolerko sprawiło, że kilka osób było przekonanych, że mam dwie suknie :D Czułam się cudownie, mama nie mogła się na mnie napatrzeć, potem goście, a na końcu narzeczony, któremu zabrakło słów, więc pocałował mnie w rękę... Wbrew pozorom bardzo przydatna okazała się rada od naszego nieocenionego fotografa, który wołał "Karolina! Oddychaj!" :D Wydawałoby się to takie oczywiste, a jednak.. Ostatecznie mieliśmy też nawet 4 bramy mimo mieszkania w mieście :P Pierwszą zorganizowały moje ciocie, drugą sąsiedzi, trzecią szwagier, a czwartą brat z kuzynem :D Dwie sąsiadki zatrzymywały po drodze z najlepszymi życzeniami, jedna popłakała się na mój widok... 

fot. Jakub Nowotyński

Najtrudniejszym wyzwaniem okazało się chyba wsiadanie do jaguara z kołem :D Nie da się podać instrukcji obsługi, zwyczajnie trzeba działać spontanicznie :D Mimo problemów z siadaniem, nigdy nie zrezygnowałabym z koła bo dzięki niemu suknia robi piorunujące wrażenie na zdjęciach i dużo wygodniej było się w niej poruszać, tańczyć niż bez koła. Także do każdej princessy gorąco polecam :) 

fot. Jakub Nowotyński

Kościół ustrojony przez naszą dekoratorkę był bajeczny! Mieliśmy trzy kwiatowe pergole, mnóstwo żywych kwiatów, nie szczędziliśmy na to pieniędzy bo raz, że kwiaty zostają potem w kościele, a ślub mieliśmy w parafii zaprzyjaźnionego nam księdza, a dwa, ten najważniejszy dla nas moment miał mieć wyjątkową oprawę! Komplementowali ją wszyscy goście, którzy mówili, że rzadko spotyka się tak pięknie przybrany na ślub kościół (serce w nas rosło!). Przez chwilę nasz fotograf miał problem, bo pojawił się las rąk z telefonami, każdy chciał mieć nas na zdjęciu, tacy byliśmy piękni! Ostatecznie jednak poradził sobie. Ceremonia była niesamowicie wzruszająca... Rodzice zrobili nam niespodziankę i okazało się, że mamy skrzypce - ja wrażliwa na muzykę wzruszyłam się już na wejściu. Potem pierwsze czytanie z Pieśni nad Pieśniami czytała siostra narzeczonego, ledwo pohamowałam łzy, drugie czytanie miał mój brat - znów starałam się hamować łzy, on sam wzruszył się pod koniec mimo udawania twardziela. Szwagier zrobił nam niespodziankę i służył do mszy. Kiedy doszło do przysięgi myślałam, że pójdzie gładko, ale piękne kazanie księdza - naszego przyjaciela i patrzenie sobie w oczy zrobiło swoje. Narzeczony był tak strasznie zestresowany i wzruszony, że samo patrzenie na niego spowodowało napływ łez do oczu. Gdy zaczęłam wymawiać słowa przysięgi głos mi się załamał ze wzruszenia i dopiero na słowa "i że Cię nie opuszczę aż do śmierci" udało mi się go opanować i dalszą część powiedziałam już pewnie. Widziałam jak część gości płacze, widziałam jak w którymś momencie mszy ksiądz ocierał kąciki oczu... To była jedna z najbardziej wzruszających chwil w całym moim życiu i była piękniejsza niż można to sobie wyobrazić. Brawa na koniec rozładowały resztki stresu. Od księdza dostaliśmy piękną płaskorzeźbę Świętej Rodziny z dedykacją, a potem jeszcze na weselu mówił, jak bardzo było czuć (a ma porównanie bo udzielił już bardzo wielu ślubów), że bierzemy to wszystko na poważnie, że to było dla nas wielkie duchowe przeżycie i ani przez chwilę nie wątpił w to, czemu się znaleźliśmy przed ołtarzem... 
fot. archiwum własne

Wesele... Będę strasznie nudna, ale wszystko udało się wręcz IDEALNIE! DJ mimo zatrucia pokarmowego dotarł na czas i poczuł się na tyle dobrze, że był w stanie poprowadzić (i zrobił to śpiewająco!) całą imprezę, która trwała prawie do 5 nad ranem. Wszystkie punkty dla nas ważne się powiodły, wszystkie plany okazały się strzałem w dziesiątkę. Szampanki stłuczone, pierwszy taniec olśnił gości, w tłumie szły szepty, że chodziliśmy na kurs tańca (nie, nie chodziliśmy :D). Drink Bar robił furorę, kolejki się do niego ustawiały, podobnie było z wiejskim stołem i bimbrem :D Postanowiliśmy nieco zmienić tradycyjny rozkład wesela, po 1 tańcu wyskoczyliśmy na plener z fotografem dosłownie 300 metrów od sali, podziękowania dla rodziców były o 20, dla dziadków o 21, tort o 22 i potem oczepiny. Goście non stop przychodzili do nas i mówili, że nasze wesele jest pełne atrakcji. Największe wrażenie jednak zrobiło podziękowanie dla rodziców, które było dla nich kompletnym zaskoczeniem i niespodzianką... Napisałam dla nich piosenkę, udało nam się przewieźć z Warszawy gitarę bez ich wiedzy. Grałam i razem śpiewaliśmy. Moja mama, która twardo trzymała się bez łez na błogosławieństwie i w kościele zamieniła się w totalną fontannę łez.. Goście płakali, nawet DJ ocierał łzę co zarejestrował mój brat. Wszyscy potem do nas podchodzili i mówili, że to było najpiękniejsze podziękowanie dla rodziców jakie kiedykolwiek widzieli i że jesteśmy niesamowici. Tort mieliśmy od sali, był to element na jaki w ogóle nie mieliśmy wpływu, a okazał się bombowy, podczas wiezienia wszystkie 4 piętra się kręciły i nawet była figurka na szczycie (której nie załatwialiśmy). Świadkowie również dostali swoje podziękowania, koszulki z nadrukami, to była dla nich miła niespodzianka, bo niczego się nie spodziewali. Tylu komplementów dotyczących naszych strojów, organizacji, sali, DJa, fotografa, wystroju, ceremonii, oraz sama zabawa gości i pełen parkiet aż do samego rana utwierdził nas w przekonaniu, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty, a nasze wesele na długo pozostanie w pamięci naszych gości. Usłyszeliśmy wiele porównań do innych wesel na których goście byli i wszyscy stwierdzali, że nasze bije pozostałe na głowę pod każdym względem - sali, muzyki, ilości i jakości jedzenia, tak naprawdę nie było jednej najmniejszej rzeczy, która by komukolwiek przeszkadzała czy się nie podobała, a mamy porównanie jak było po innych weselach na jakich byliśmy. Może brzmi to nieskromnie, ale cóż :D Mówiłam, że będziemy błyszczeć i tak też było!

Ogromnie jesteśmy wdzięczni szczególnie naszym usługodawcom. Jeśli chodzi o kamerę to dowiemy się za kilka miesięcy, natomiast zdjęcia dostaliśmy już w tydzień po ślubie i są przepiękne, a DJa chwalili wszyscy, włącznie z ciotkami, które na wieść o DJu podczas zapraszania reagowały delikatnym kręceniem nosami :P Teraz zwracały honor twierdząc, że nie sądziły, że wesele z DJem może być lepsze od tego z zespołem :D 

Mogę tylko powiedzieć, że prawdą jest, iż jest to jeden z najpiękniejszych dni w życiu, że mija w szalenie szybkim tempie i że chciałoby się go przeżywać wielokrotnie :) Z ciekawostek powiem, że na sesji w trawach i zbożach zgubiłam obydwa klipsy do butów (Coquet, bardzo polecam! jak widać były aż tak wygodne, że nie zauważyłam jak spadały xD), a uwierzcie mi, że przeprawa przez zboże sięgające ponad pas z princessie nie należało do najprostszych :P Upominki dla gości postawione przy nakryciach tylko po części spełniają swoją rolę, bo część niestety nie została zabrana, a szkoda. Wódki kupiliśmy wg zasady 0,5 l na osobę więc na 100 osób było 100 butelek + karton na bramki. Zostały nam 2 pełne kartony wódki i kilka sztuk luzem, ale dużą robotę robił u nas drink bar i bimber, którego było aż 10 litrów (zostało jakieś 3 :P) więc lepiej kupować więcej :) Wina zeszło mało, na 3 kupione kartony zostały się 2 całe (ale lubimy wino więc no problem). Naprawdę nie warto też stresować się szczegółami, a skupić na tych "dużych" punktach, bo ludzie zasadniczo nie zwracają na te drobnostki uwagi, ba, same nie zwracamy, bo tyle się dzieje dookoła. Tuby spełniły swoją rolę, więc jak możecie ich używać - polecam :) Dodam, że goście byli hojni, zwróciło się 2/3 wesela :) Było bajecznie, każdemu życzę tak cudownych wspomnień jakie my mamy z tego dnia! Ps. Kornelia to moje drugie imię :)
fot. Jakub Nowotyński

1 komentarz:

  1. Cudownie się czytało! Cieszę się, że Wasz dzień się udał :) Mój za 2 tygodnie...

    OdpowiedzUsuń




zBLOGowani.pl