Dodatkowo mam alergię na wtrącanie się w czyjeś sprawy, decyzje, w nachalnych próbach układania komuś życia.
Tak więc ostatnimi czasy coraz częściej zaczynają mnie irytować pewne sytuacje, osoby ( i to często gęsto wcale nie te nam najbliższe ), które wszystko wiedzą lepiej, bo one przecież to przeżyły, nawet jeśli to było naście(dziesiąt) lat temu, one wiedzą że październik to fatalny wybór, kolor ecru nie symbolizuje czystości a wesele 100 km od domu to totalna pomyłka. AHHHHHHHHH!
Zdarza mi się budzić rano, zwłaszcza kiedy mogę się wyspać ( tak jak dziś, btw. kocham długie weekendy), kiedy mam trzeźwy wypoczęty umysł i... zastanawiać się a co by było gdyby tak...
znaleźć lot w piękne miejsce, spakować walizkę, uciec, założyć sobie obrączki i przyrzec dozgonną miłość w sprzyjających nam ( a przede wszystkim naszym emocjom) okolicznościach. Nie mieć zdjęć, nie mieć filmów, nie mieć wesela, rodziny i przyjaciół wokół siebie ale mieć... mieć to na czym nam obojgu zależy, siebie.
Na pewno uniknęlibyśmy wielu sprzeczek, na które oboje nie mamy ochoty, wielu uwag które jednak puszczamy kątem ucha ale wiem, że też wiele byśmy stracili.
Gdybym zrobiła listę za i przeciw pewnie gdzieś by się to równoważyło ale obecność niektórych osób jest dla nas tak ważna, że jednak wracamy na ziemię i kontynuujemy to co zaczęliśmy.
Życie nie raz będzie nas kusiło, będzie stawiało pod ścianą ale najważniejsze to trzymać się tego co założyliśmy i nie dać się zmanipulować.
:)
Ps. Trzymajcie kciuki żebym w Toskanii za miesiąc nie obudziła się z mniej trzeźwym umysłem bo opcję znalezienia miejsca, lotu i spakowania walizki będę miała już z głowy! I dopadnie mnie choroba zakaźna , tzw "żyj chwilą" !
Photo: NYTimes |
0 komentarze:
Prześlij komentarz